lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 206

Kto po jadle legł odpoczywać, kto na drogę wychodził kości przeciągnąć i pasa odpuścić, a kto, jak dzieuchy, do stawu poszły myć garnki a chłodzić się i rajcować. Mateusz zabrał się zaraz do obciesywania podpór do chałupy, zaś Kłąb fajkę zapalił i na progu przysiadł.
— Kto jeno o drugich stoi, tego bieda wydoi! — mruknął pykając smacznie.
Słońce wisiało nad samą chałupą, przypołudnie zrobiło się nagrzane, ciepłem wiało od pól. Sady stojały w cichości, między drzewinami mieniło się od słońca, okwiat cichuśko słał się na trawy, pszczoły brzęczały po jabłoniach, staw polśniewał wskroś gałęzi, nawet ptactwo pomilkło. Przedpołudniowa, słodka senność siała się po świecie.
Że Kłąb, aby nie zadrzemać, powlókł się do dołu z ziemniakami.
Zaś potem cosik ostro pykał przygasłą fajkę i spluwał, odrzucając głową włosy, opadające mu na twarz.
— Obejrzałeś, co? — zapytała żona wychylając się ze sieni.
— Juści… żeby tak raz w dzień warzyć, starczyłoby ziemniaków do nowych!
— Hale, raz na dzień! Młode i zdrowe, to i żreć potrzebują.
— Nie dociągniem. Tyla narodu. Dziesięć gąb, a brzuchy mają kiej ćwiercie. Trza będzie cosik zaradzić.
— O jałówce myślisz, co? To ci zapowiadam, że przedać jej nie pozwolę. Rób se, co chcesz, a bydlątka nie dam. Zapamiętaj sobie.
Zatrzepał rękoma, kiejby od osy uprzykrzonej, i gdy odeszła, jął znowu fajkę zapalać.
— Psiachmać baba… Potrza, to i jałówka nie ołtarz!
Słońce prażyło prosto w oczy, cienie były jeszcze maluśkie, to się jeno odwrócił plecami i pykał coraz wolniej i rzadziej. Popuścił pasa, bo mu coś ziemniaki ciążyły, słońce przypiekało, gołębie gruchały we strzesze i cichuśki szmer liści tak rozbierał, że jął się kiwać i żydy wozić po ścianie.
— Tomaszu! Tomaszu!
Ozwarł oczy, Agata siedziała pobok, trwożnie poglądając.
— Ciężki macie przednówek — mówiła cicho. — Byście chcieli, to mam parę groszy, wygodziłabym waju. Na pochówek je ścibałam, ale kiejście w takiej potrzebie, pożyczę. Jałówki szkoda. Przy mnie się łoni ulęgła… z mlecznego gatunku. Może mi Pan Jezus pozwoli dożyć, to mi z nowego oddacie. Wziąć od swojego w potrzebie nie wstyd i gospodarzowi, weźcie — wsunęła mu w rękę samymi złotówkami cosik ze trzy ruble.
— Schowajcie sobie! Jakoś se poredzę.
— Weźcie, dyć jeszcze z pół rubla dołożę, weźcie — prosiła cichuśko.
— Bóg zapłać wama. Cie, jakaście to poczciwa!
— To już całe trzydzieści złotych bierzcie, do równa — supłała z węzełka dodając po dziesiątce — bierzcie — skamlała powstrzymując łzy: dusza się jej darła, jakby każdy grosik pruła sobie z wnętrzności.
Pieniądze dziwnie kusząco lśniły w słońcu. Przymrużał oczy z lubości, grzebiąc między nimi: nowe były i czyste. Wzdychał ciężko zmagając się ze straszną chęcią, jaże odwrócił się i szepnął:
— Schowajcie dobrze, a to podpatrzą i jeszcze wama ukradną.
Napraszała go jeszcze cichuśko, ale jeno tak la zwyczaju, bo kiej się nie ozwał, jęła skwapnie zawijać i chować te swoje skarby.
— Czemuż to nie siedzicie u nas? — zagadnął po jakimś czasie.
— Jakże, robocie żadnej nie poredzę, nawet za gąskami nie wydążę. Darmo to żreć będę, co?… Słabam, już z dnia na dzień końca czekam. Pewnie, co u krewniaków milej by pomrzeć, milej… choćby nawet w tej komorze po jałówce… juści, jeno gdzieżby wam taki kłopot i turbacje! Całe czterdzieści złotych mam na pochowek… bych to i ze mszą było… po gospodarsku… co?… Pierzynę bym dołożyła… Nie bójcie się, cichuśko wama usnę, ni się spodziejecie… pokrótce… — jąkała nieśmiało, z bijącym sercem oczekiwania, że ją przyjmie i powie: „Ostańcie!”
Ale się nie odezwał, jakby nie rozumiejąc tych skamłań, przeciągał się jeno, poziewał i jął się chyłkiem przebierać kole chałupy ku stodółce, na siano…
— Gospodarz taki… juści… jakżeby… dziadówkam ino… — Łkała w sobie cichuśkim, żalnym skrzybotem, podnosząc wypłakane oczy ku niemu.
Powlekła się wolniuśko, kaszląc często i przysiadając co trocha nad stawem. Poszła znowu, jak co dnia, wypatrywać po wsi, kajby mogła pomrzeć po gospodarsku, przez oszukaństwa.
I wlekła się szukać ludzi sprawiedliwych. Snuła się po wsi jako ta nikła pajęczyna, co leci, nie wiedząc, kaj się uczepi.
A naród się prześmiewał i la uciechy radził biedocie, że u krewniaków ostać powinna, zaś Kłębom, niby to z przyjacielstwa, też mówili:
— Powinowata przeciech, grosz swój ma na pochowek i długo wama w chałupie nie zagości… Kajże się to podzieje?
Wszystko to przyszło do głowy Kłębowej, gdy mąż opowiedział jej o dzisiejszym z Agatą. Spać się już położyli, a kiej dzieci jęły chrapać, zaczęła go cicho namawiać:
— Miejsce się znajdzie… w sionce może poleżeć… gęsi się wygna pod szopę… bele czym się przeżywi… długo nie pociągnie… na pochowek ma… Ludzie by nie gadali… a pierzyny nie potrza by oddawać… juści, na drodze tego nie znajdzie — tłumaczyła gorąco.
Ale Kłąb jeno zachrapał w odpowiedzi. I dopiero nazajutrz rano rzekł:
— Żeby Jagata była całkiem bez grosza, przyjąłbym, trudno, dopust Boży, ale tak, powiedzą, co la tych paru złotych dobrość świarczymy. Przeciek już pyskują, co la nas poszła na żebry… Nie można.
Kłębowa, że słuchała się we wszystkim męża, to ino westchnęła żałośnie za pierzyną i poszła przynaglać dziewczyny do pośpiechu.
Kapustę mieli ano dzisiaj sadzić.
Dzień zrobił się był jak i wczorajszy, śliczny, słoneczny i prawdziwie majowy. Wiater jeno przyszedł baraszkujący i swywolił po polach, że zboża chlustały po zagonach kiej wody rozkołysane. Sady się chwiały z poszumem, gęsto trzęsąc okwiatem, a pełne, ciężkie kiście bzów i czeremchy rozwiewały zapachem. Powietrze szło rzeźwe, przejęte ziemią i kwiatami. Spod leśnych pastwisk śpiewy się niesły z wiatrem. W kuźni dzwoniły młoty. Od samego rana pełno już było na drogach gwarów i ludzi. Kobiety ciągnęły na kapuśniska dźwigając w przetakach i koszach rozsadę, a rozpowiadając w głos o wczorajszym jarmarku i wójtowej sprawie.
Że pokrótce, jeszcze nim rosa obeschła, na czarnych kapuśniskach, pociętych jeno bruzdami pełnymi wody polśniewającej w słońcu, zaroiło się od czerwieni.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional