- Bądź spokojny, panie, już nigdy nie wspomnę ani o mojej niedoli, ani o twoim synu -
posępnie odpowiedziała Fenicjanka.
- A ja nie cofnę ci moich łask i będziesz szczęśliwą - zakończył Ramzes.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY
Już i między ludem miasta Pi-Bast zaczęły rozchodzić się różne wieści o Libijczykach.
Opowiadano, że rozpuszczeni przez kapłanów żołnierze barbarzyńscy wracając do swej
ojczyzny z początku żebrali, potem kradli, a w końcu zaczęli rabować i palić wsie
egipskie mordując przy tym mieszkańców.
W ten sposób w ciągu kilku dni zostały napadnięte i zniszczone miasta: Chinensu, Pimat i
Kasa na południe od jeziora Moeris. W ten sposób zginęła karawana kupców i pielgrzymów
egipskich wracających z oazy Uit-Mehe. Cała zachodnia granica państwa była w
niebezpieczeństwie, a nawet z Terenuthis zaczęli uciekać mieszkańcy. I w tamtej bowiem
okolicy od strony morza ukazały się bandy libijskie, jakoby wysłane przez groźnego wodza
Musawasę, który podobno w całej pustyni miał ogłosić świętą wojnę przeciw Egiptowi.
Toteż jeżeli któregoś wieczoru zachodni pas nieba czerwienił się zbyt długo, na
mieszkańców Pi-Bast padała trwoga. Ludzie gromadzili się po ulicach, niektórzy wchodzili
na płaskie dachy lub wdrapywali się na drzewa i stamtąd ogłaszali, że - widzą pożar w
Menuf albo w Sechen. Byli nawet i tacy, którzy pomimo zmroku dostrzegali uciekających
mieszkańców albo libijskie bandy maszerujące w kierunku Pi-Bast długimi, czarnymi
szeregami.
Pomimo wzburzenia ludności rządcy nomesu zachowywali się obojętnie; władza bowiem
centralna nie przysłała im żadnych rozkazów.
Książę Ramzes wiedział o niepokoju tłumów i widział obojętność pi-basteńskich dygnitarzy.
Wściekły gniew ogarniał go, że nie otrzymuje żadnych poleceń z Memfisu i że ani Mefres
ani Mentezufis nie rozmawiają z nim o tych alarmach zagrażających państwu.
Lecz ponieważ obaj kapłani nie zgłaszali się do niego, nawet jakby unikali rozmowy z nim,
więc i namiestnik nie szukał ich ani robił żadnych przygotowań wojskowych.
W końcu przestał odwiedzać stojące pod Pi-Bast pułki, a natomiast zgromadziwszy do pałacu
całą szlachecką młodzież, bawił się i ucztował tłumiąc w sercu oburzenie na kapłanów i
obawę o losy państwa.
- Zobaczysz!... - powiedział raz do Tutmozisa. -Święci prorocy wykierują nas tak, że
Musawasa zabierze Dolny Egipt, a my będziemy musieli uciekać do Tebów, jeżeli nie do
Sunnu, o ile znowu stamtąd nie wypędzą nas Etiopowie...
- Prawdę rzekłeś - odparł Tutmozis - że nasi władcy poczynają sobie, jakby byli zdrajcami.
Pierwszego dnia miesiąca Hator (sierpień - wrzesień) odbywała się w pałacu następcy
największa uczta. Zaczęto bawić się od drugiej po południu, a nim słońce zaszło, już
wszyscy byli pijani. Doszło do tego, że mężczyźni i kobiety tarzali się po podłodze
zlanej winem, zasypanej kwiatami i skorupami potłuczonych dzbanów.
Książę był między nimi najprzytomniejszy. Jeszcze nie leżał, ale siedział na fotelu