rozjazdów. Następnego tygodnia przeniósł się już na rezydencję do Upity i tam zaciąg
rozpoczął. Sypała się do niego szlachta chętnie, większa i mniejsza, bo sławę miał
głośną. Szczególniej jednak szli laudańscy, którym konie trzeba było obmyślać. Kręcił się
też pan Wołodyjowski jak w ukropie, ale że był obrotny i trudów nie żałował, szło mu dość
sporo. W tymże czasie odwiedził i pana Kmicica w Lubiczu, który znacznie już do zdrowia
przyszedł, i chociaż złoża jeszcze nie wstawał, wiadomo już było, że zdrów będzie.
Widocznie, o ile pan Wołodyjowski miał szablę ciętą, o tyle rękę lekką.
Poznał go pan Kmicic natychmiast i przybladł trochę na jego widok. Ręką, nawet mimo woli
do szabli wiszącej nad łożem sięgnął, ale ochłonąwszy, widząc uśmiech na twarzy gościa,
wyciągnął ku niemu wychudłą dłoń i rzekł :
- Dziękuję waszmości za odwiedziny. Godna to takiego kawalera polityka.
- Przyjechałem spytać, czy waść urazy do mnie nie chowasz? - spytał pan Michał.
- Urazy nie chowam, bo mnie nie lada kto zwyciężył, ale gracz pierwszej wody. Ledwie żem
się wylizał!
- A jakże zdrowie waszmościne?
- Waćpanu dziw pewno, żem spod jego ręki żyw wyszedł? Sam też sobie przyznaję, że niemała
to sztuka.
Tu pan Kmicic uśmiechnął się:
- No, niestracona sprawa. Dokończysz mnie, kiedy zechcesz!
- Wcale nie w tym zamiarze tu przyjechałem...
- Chybaś waszmość diabeł - przerwał Kmicic - albo masz inkluza. Bóg widzi, daleko mi
teraz do samochwalstwa, bo z tamtego świata wracam, alem to sobie przed spotkaniem
waćpana zawsze myślał: jeżelim nie pierwszy w Rzeczypospolitej na szable, tom drugi.
Tymczasem niesłychana rzecz! Toż ja bym pierwszego cięcia nie odbił, gdybyś waćpan
chciał. Powiedz mi, gdzieś się tak wyuczył?
- Miało się trocha przyrodzonych zdolności - odrzekł pan Michał - i ojciec od małego
wkładał, któren nieraz mi mówił: ?Dał ci Bóg nikczemną postać, jeśli się ludzie nie będą
ciebie bali, to się będą z ciebie śmieli." Potem też u wojewody ruskiego w chorągwi
służąc douczyłem się reszty. Było tam kilku mężów, którzy śmiało mogli mi stawić czoło.
- Aza mogli być tacy?
- Mogli, bo byli. Był pan Podbipięta. Litwin, wielki familiant, który w Zbarażu poległ...
Panie świeć nad jego duszą!... człek tak olbrzymiej siły, że mu się niepodobna było
zastawić, bo mógł przeciąć zastawę i przeciwnika. Potem był jeszcze i Skrzetuski,
przyjaciel mój serdeczny i konfident, o którym waść musiałeś słyszeć.
- Jakże! On to ze Zbaraża wyszedł i przez Kozaków się przedarł. Kto o nim nie słyszał!...
To waść z takiej sfory?! i zbarażczyk?... Czołem! czołem! Czekajże!... przecie i ja o
waćpanu u wojewody wileńskiego słyszałem. Wszak waszmości Michał na imię?
- Właściwie, to ja jestem Jerzy Michał, ale że święty Jerzy smoka tylko roztratował, a
święty Michał całemu komunikowi niebieskiemu przewodzi i tyle już nad piekielnymi