- Jest panna i pan miecznik rosieński.
- Pochwalone imię Pańskie! Przychodziłli tu kto pytać się o mnie?
- Przysyłali z Wodoktów, pókiśmy nie powiedzieli, że wasza miłość zdrów będzie.
- A potem przestali przysyłać?
- Potem przestali.
Na to Kmicic:
- Nic jeszcze nie wiedzą, ale się ode mnie samego dowiedzą. Nie mówiłżeś nikomu, żem
tutaj jako Babinicz wojował?
- Nie było rozkazu -odrzekł żołnierz.
- A laudańscy z panem Wołodyjowskim nie wrócili jeszcze?
- Nie masz ich jeszcze, ale lada dzień zjadą.
Na tym skończyła się pierwszego dnia rozmowa. We dwa tygodnie później pan Kmicic wstawał
już i chodził na kulach, a następnej niedzieli uparł się jechać do kościoła.
- Pojedziem do Upity - rzekł do Soroki - bo od Boga trzeba poczynać, a po mszy do
Wodoktów.
Soroka nie śmiał się sprzeciwiać, więc kazał jeno wymościć sianem skarbniczek, a pan
Andrzej wystroił się odświętnie i pojechali.
Przyjechali w czas, gdy mało jeszcze ludzi było w kościele. Pan Andrzej, wsparty na
ramieniu Soroki, podszedł pod sam wielki ołtarz i klęknął w kolatorskiej ławce; nikt też
go nie poznał, tak zmienił się wielce; twarz miał bardzo chudą, wynędzniałą, a przy tym
nosił długą brodę, która mu czasu wojny i choroby wyrosła. Kto i spojrzał na niego,
pomyślał, że jakiś przejezdny personat na mszę wstąpił; kręciło się bowiem wszędzie pełno
przejezdnej szlachty, która z pola do swych majętności wracała.
Lecz kościół z wolna napełniał się ludem i okoliczną szlachtą; za czym poczęli zjeżdżać i
posesjonaci z dalekich nawet stron, bo w wielu miejscach kościoły były popalone i mszy
trzeba było aż w Upicie szukać.
Kmicic, zatopiony w modlitwie, nie widział nikogo; z pobożnego zamyślenia zbudziło go
dopiero skrzypienie ławki pod nogami wchodzących do niej osób.
Wówczas podniósł głowę, spojrzał i spostrzegł tuż nad sobą słodką a smutną twarz Oleńki.
Ona także dostrzegła go i poznała w tej chwili, bo cofnęła się nagle, jakby przerażona;
naprzód płomień, a potem bladość śmiertelna wystąpiła na jej twarz, lecz najwyższym
wysileniem woli przemogła wrażenie i klękła tuż koło niego; trzecie miejsce zajął pan
miecznik.
I Kmicic, i ona pochylili głowy i wsparłszy twarz na dłoniach klęczeli obok siebie w
milczeniu, a serca biły im tak, że je słyszeli oboje doskonale.
Wreszcie pan Andrzej przemówił pierwszy:
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków... -odrzekła półgłosem Oleńka. I więcej nie mówili do siebie. Tymczasem
ksiądz wyszedł z kazaniem; słuchał go Kmicic, ale mimo usiłowań i nie słyszał, i nie