u Radziwiłłów służby, aby chociaż na chwilę przypuszczać mogła, że on jest pogromcą
Bogusława i tak wiernym sługą królewskim, takim gorącym patriotą. Jednak jej spokój
został zmącony, a żal i ból podniosły się na nowo w jej piersi.
Można było temu zaradzić przyspieszonym wejściem do klasztoru, lecz klasztory były
rozproszone; mniszki, które nie zginęły od żołdackiej swawoli w czasie wojny, poczynały
dopiero się zbierać.
Nędza też panowała w kraju powszechna, i kto się chciał w mury konwentów chronić, musiał
nie tylko z własnym chlebem przychodzić, ale i cały konwent nim żywić.
Oleńka chciała przyjść właśnie z chlebem do klasztoru, zostać nie tylko siostrzyczką, ale
i karmicielkÄ… mniszek.
Miecznik wiedząc, że na chwałę bożą ma iść jego praca, pracował gorliwie. Objeżdżali więc
razem pola i folwarki pilnując prac jesiennych, które z przyszłą wiosną miały plon
przynieść. Czasem towarzyszyła im Anusia Borzobohata, która nie mogąc przenieść afrontu,
jaki jej Babinicz uczynił, groziła, że także do klasztoru wstąpi i że czeka tylko, aby
pan Wołodyjowski odprowadził laudańskich, bo się chce z dawnym przyjacielem pożegnać.
Częściej jednak miecznik z samą tylko Oleńką puszczał się na objazdy, bo Anusię nudziło
gospodarstwo.
Pewnego razú wyjechali oboje na podjezdkach do Mitrunów, w których odbudowywano pogorzaÅ‚e
czasu wojny stodoły i obory.
Po drodze mieli też wstąpić do kościoła, bo to była właśnie rocznica wołmontowickiej
bitwy, w której z ostatniej toni zostali przez nadejście Babinicza uratowani. Cały dzień
zeszedł im na rozlicznych zajęciach, tak że dopiero pod wieczór mogli wyruszyć z Mitrunów.
W tamtą stronę jechali drogą kościelną, ale wracać wypadało im koniecznie na Lubicz i
Wołmontowicze. Panna, ledwie ujrzała pierwsze dymy lubickie, zaraz odwróciwszy oczy
poczęła szybko odmawiać pacierze, aby bolesne myśli odegnać, miecznik zaś jechał w
milczeniu i tylko rozglądał się dokoła.
Wreszcie, gdy już minęli kołowrot, rzekł:
- Senatorska to gleba! Lubicz za dwoje Mitrunów stanie.
Oleńka dalej odmawiała pacierze.
Lecz w mieczniku przebudził się widocznie dawny zawołany gospodarz, a może i szlachcic do
pieniactwa po trosze skłonny, bo po chwili rzekł znowu jakby sam do siebie:
- A przecie po prawdzie to nasze... Stara billewiczowska substancja, nasz pot, nasz trud.
Tamten nieszczęśnik musiał dawno zginąć, skoro się nie zgłosił, a choćby się i zgłosił,
prawo za nami.
Tu zwrócił się do Oleńki:
- Co myślisz, proszę?
Na to panna:
- Przeklęte to miejsce. Niech się z nim, co chce, dzieje.
- Ale bo, widzisz, prawo za nami. Miejsce przeklęte było w złych rękach, a stanie się