- Dlaczegóż to pan Gosiewski ma na Źmudzi zostawać, a ja ruszać na południe?
Wierszułł wzruszył ramionami.
- Spytaj się waszmość pana hetmana w Brześciu o racje! Jać nic nie powiem.
Nagle straszny gniew schwycił pana Andrzeja za gardło, oczy mu zabłysły, twarz zsiniała i
krzyknął przeraźliwym głosem :
A ja stąd nie pójdę! Rozumiesz waść?!
- Tak? - odrzekł Wierszułł. - Moja rzecz była ordynans oddać, a reszta waści sprawa!
Czołem, czołem! Chciałem się na parę godzin do kompanii zaprosić, ale po tym, com
usłyszał, wolę poszukać innej.
To rzekłszy odwrócił konia i odjechał.
Pan Andrzej siadł znów pod figurą i począł bezmyślnie rozglądać się po niebie, jakby
pogodę chciał wymiarkować. Pacholik usunął się z końmi opodal i cisza uczyniła się naokół.
Ranek był pogodny, blady, pół jesienny i pół już zimowy. Wiatr nie wiał, ale z brzóz
rosnących pod męką Pańską spływały bez szelestu resztki pożółkłych i skręconych od chłodu
liści. Nieprzeliczone stada wron i kawek leciały nad lasami, niektóre zapadały z wielkim
krakaniem tuż obok figury, na polu bowiem i na drodze leżało jeszcze pełno nie
pogrzebionych trupów szwedzkich. Pan Andrzej patrzył na owe czarne ptastwo, mrugając
oczyma, rzekłbyś: chce je przeliczyć. Potem przymknął powieki i długo siedział bez ruchu.
Na koniec wzdrygnął się, zmarszczył brwi, przytomność wróciła mu na twarz i tak począł do
się mówić:
- Nie może inaczej być! Pójdę za dwa tygodnie, ale nie teraz. Niech się dzieje, co chce!
Nie jam Rakoczego sprowadził. Nie mogę! Co nadto, to nadto!... Małom to się natłukł,
nakołatał, nocy bezsennych na kulbace spędził, krwi swojej i cudzej narozlewał? Takaż za
to nagroda?!... Źebym to choć tamtego listu nie odebrał, poszedłbym; ale oba przyszły w
jednej godzinie, jakoby na większy ból, na większy żal dla mnie... Niechże świat się
zapada, nie pójdę! Nie zginie przez dwa tygodnie ojczyzna, a zresztą widocznie gniew boży
jest nad nią, i nie w mocy ludzkiej na to wskórać. Boże, Boże! Hiperboreje, Szwedzi,
Prusacy, Węgrzyni, Siedmiogrodzianie, Wołosza, Kozacy, wszystko naraz! Kto się temu
oprze? O Panie, co Ci zawiniła ta nieszczęsna ojczyzna, ten król pobożny, żeś odwrócił od
nich oblicze i ni miłosierdzia, ni ratunku nie dajesz, i plagi coraz nowe zsyłasz? Małoż
jeszcze krwi? mało łez? Toż tu ludzie już się weselić zapomnieli, toć tu wichry nie
wieją, jeno jęczą... Toć tu dżdże nie padają, jeno płaczą, a ty smagasz i smagasz!
Miłosierdzia, Panie! ratunku, Ojcze!... Grzeszyliśmy, ale przecie już przyszła
poprawa!... Oto odstąpiliśmy naszych fortun, siedliśmy na koń i bijem a bijem!
Poniechaliśmy swawoli, zrzekliśmy się prywaty... Więc czemu nie odpuścisz? Czemu nie
pocieszysz?
Tu nagle sumienie porwało go za włosy i zatrzęsło nim, aż krzyknął, bo zarazem zdało mu
się, że słyszy jakiś głos nieznany, z całego sklepienia niebios płynący, który mówi:
- Zaniechaliście prywat? A tyż, nieszczęśniku, co w tej chwili czynisz? Zasługi swoje