nieprzyjaciół i stosownie postąpić.
Lecz w tej chwili nie było mu tak pilno, więc kiwnąwszy głową Akbahowi schował papiery w
zanadrze. Akbaha zaś odesłał do czambułu poleciwszy mu, ażeby zaraz ruszał do Troupiów, w
których na dłuższy odpoczynek pozostać mieli.
Przeciągały tedy chorągwie przed nim jedna po drugiej. W przodku szedł czambulik, który
obecnie niespełna pięćset głów tylko liczył, reszta wykruszyła się w ciągłych bitwach,
ale każdy Tatar tyle miał zaszytych w kulbace, tołubie i czapce szwedzkich riksdalerów,
pruskich talarów i dukatów, że go można było brać na wagę srebra. Był to przy tym lud
wcale do zwykłych czambułowych Tatarów niepodobny, bo co było słabsze, to z trudów
zmarniało, zostały tylko chłopy na schwał, pleczyste, żelaznej wytrzymałości i jadowite
na kształt szerszeni. Ciągła praktyka tak ich wyćwiczyła, że w ręcznym spotkaniu mogliby
dotrzymać nawet polskiej komputowej jeździe, na rajtarów zaś lub dragonów pruskich, o ile
Iiczba była równą, chodzili jak wilcy na owce. W bitwie bronili szczególniej ze straszną
zajadłością ciał swych towarzyszów, aby się potem skarbami ich podzielić. Teraz
przechodzili przed panem Kmicicem z wielką fantazją, brząkając w litaury, świszcząc na
końskich piszczelach i potrząsając buńczukiem, a szli tak sfornie, że i regularny
żołnierz nie szedłby lepiej. Za nimi ciągnęła dragonia, przez pana Andrzeja z mozołem
wielkim z ochotników wszelkiego rodzaju utworzona, zbrojna w rapiery i muszkiety.
Dowodził nią dawny wachmistrz Soroka, teraz do godności oficerskiej, a nawet kapitańskiej
podniesion. Pułk ów, przybrany jednostajnie w mundury zdobyczne, zdarte z dragonów
pruskich, składał się przeważnie z ludzi niskiego stanu, ale właśnie pan Kmicic lubił ten
rodzaj ludzi, bo słuchał ślepo i wszelkie trudy bez szemrania znosił.
W dwóch następnie idących chorągwiach wolentarskich służyła sama szlachta, mniejsza i
większa. Były to duchy burzliwe i niespokojne, które pod innym wodzem zmieniłyby się w
kupę drapieżników, ale w tych żelaznych rękach stały się podobne do regularnych chorągwi
i same rade zwały się ?petyhorskimi". Ci, mniej na ogień od dragonów wytrzymali, byli za
to w pierwszej furii straszniejsi, biegłością zaś w ręcznym spotkaniu przewyższali całe
wojsko, bo każdy sztukę fechtów posiadał.
Za nimi na koniec przeciągnęło około tysiąca świeżych wolentariuszów, ludu dobrego, ale
nad którym siła trzeba było jeszcze pracować, by się stali do sprawnego wojska podobni.
Każda z tych chorągwi, przechodząc koło figury, podnosiła okrzyk salutując przy tym pana
Andrzeja szablami. On zaś radował się coraz więcej. Siła to przecie znaczna i nielicha!
Wiele już z nią dokazał, wiele krwi nieprzyjacielskiej wytoczył, a Bóg wie, czego jeszcze
dokonać potrafi.
Dawne jego winy wielkie, ale i świeże zasługi niemałe. Oto powstał z upadku, z grzechu i
poszedł pokutować nie w kruchcie, ale w polu, nie w popiele, ale we krwi. Bronił
Najświętszej Panny, ojczyzny, króla, i teraz czuje, że mu na duszy Iżej, weselej. Ba !
nawet dumą wzbiera serce junackie, bo nie każdy tak by sobie dał rady jako on !
Tyle przecie jest szlachty ognistej, tylu kawalerów w tej Rzeczypospolitej, a czemu to