polskich zebranych w Szawlach i dalej pod Birżami, zawrócił w bok ku wschodowi w nadziei,
że do Wiłkomierza zdoła się przedrzeć. Zwątpił on już o ocaleniu swego regimentu, nie
chciał tylko wpaść w ręce Babinicza, bo wieść głosiła powszechnie, że ów srogi wojownik,
aby się kłopotem nie obarczać, jeńców do nogi każe wycinać.
Umykał więc nieszczęsny Anglik, jak jeleń ścigany przez stado wilków, a Babinicz gonił go
tym zawzięciej; dlatego to do Wołmontowicz nie wrócił i nawet nie pytał, jaką partię
udało mu się ocalić.
Już też pierwsze szrony poczęły rankami okrywać ziemię, więc ucieczka stawała się tym
trudniejsza, bo ślady kopyt zostawały na gruncie leśnym.
Paszy nie było w polach, konie cierpiały głód srogi.
Rajtarowie nie śmieli zatrzymywać się na dłużej po wsiach z obawy, że uparty
nieprzyjaciel może ich lada chwila doścignąć.
W końcu nędza ich przeszła wszelką granicę; żywili się tylko liśćmi, korą i własnymi
końmi, które upadały ze znużenia.
Po tygodniu sami poczęli prosić swego pułkownika, by odwrócił się czołem ku Babiniczowi i
dał mu pole, bo wolą ginąć od miecza niż od głodowej śmierci.
Hamilton usłuchał i stanął do bitwy w Androniszkach. Siły szwedzkie o tyle były mniejsze,
że Anglik nie mógł nawet i marzyć o zwycięstwie, zwłaszcza nad takim przeciwnikiem. Ale i
sam był już umęczon bardzo i chciał zginąć. Jednakże bitwa, poczęta w Androniszkach,
skończyła się w pobliżu Troupiów, pod którymi ostatni Szwedzi polegli.
Hamilton zginął bohaterską śmiercią, broniąc się pod krzyżem przydrożnym przeciw
kilkunastu ordyńcom, którzy początkowo chcieli go brać żywcem, ale rozjątrzeni uporem,
roznieśli wreszcie na szablach.
Lecz i Babiniczowe chorągwie były tak pomęczone, że nie miały sił ni chęci iść nawet do
pobliskich Troupiów, jeno jak gdzie która w czasie bitwy stała, tam zaraz poczęła się
roztasowywać na nocleg, rozpalając ognie wśród trupów nieprzyjacielskich.
Po posiłku zasnęli wszyscy kamiennym snem.
Sami zaś Tatarzy odłożyli do jutra obszukiwanie trupów.
Kmicic, któremu głównie o konie chodziło, nie sprzeciwiał się temu wypoczynkowi.
Nazajutrz jednak wstał dość rano, aby straty własne po zażartej potyczce obliczyć i łup
sprawiedliwie rozdzielić. Zaraz po posiłku stanął na wzniesieniu pod tym samym krzyżem,
pod którym zginął Hamilton, a starszyzna polska i tatarska podchodziła ku niemu z kolei,
mając zakarbowanv na laskach ubytek ludzi, i czyniła relacje. On słuchał, jako gospodarz
wiejski słucha latem włodarzy, i radował się w sercu żniwem obfitym.
Wtem zbliżył się ku niemu Akbah-Ułan, podobniejszy do straszydła niż do człowieka, bo mu
w wołmontowickiej bitwie nos rozbito głownią od szabli, skłonił się, dał Kmicicowi
zakrwawione papiery i rzekł:
- Effendi, pisma jakoweś znaleziono przy wodzu szwedzkim, które wedle rozkazu oddaję.
Rzeczywiście Kmicic raz na zawsze wydał rozkazy, aby wszystkie papiery, znalezione przy