Zabłyśli raz jeszcze szablami i znikli wreszcie w krzach, w przestrzeni, w ciemności.
Piechota miecznikowa poczęła ściągać się od kołowrotu i z domów, których już bronić nie
potrzeba; jazda stoi czas jakiś w takim zdumieniu, że milczenie głuche panuje w
szeregach, i dopiero gdy płonący dom zawala się z trzaskiem, głos jakiś odzywa się nagle:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Burza to przeleciała!
-- Noga żywa z tego pościgu nie wyjdzie! - dodaje drugi głos.
- Mości panowie! - woła nagle miecznik - a my nie skoczym na tych, którzy nam z tyłu
zachodzili? W odwrocie oni teraz, ale ich dogonim !
- Bij! zabij! -odpowiadają chórem głosy.
I cała jazda zawróciwszy się wypuszcza konie za ostatnim oddziałem nieprzyjaciół. W
Wołmontowiczach zostają tylko starcy, niewiasty, dzieci i panienka z towarzyszką.
Dom ugaszono w mgnieniu oka, po czym radość niepojęta pochwytuje wszystkie serca. Kobiety
z płaczem i szlochaniem wznoszą ręce ku niebu i zwracając się ku stronie, w którą
popędził Babinicz, wołają:
- Boże ci błogosław, wojenniku niezwyciężony! Zbawco, któryś nas, nasze dzieci i domy od
zagłady ocalił!
Zgrzybiali Butrymowie powtarzają chórem:
- Boże ci błogosław! Boże cię prowadź! Bez ciebie byłoby już po Wołmontowiczach !
Ach! gdyby w tym tłumie wiedziano, że wieś od ognia i ludność od miecza ocaliła właśnie
ta sama ręka, która przed dwoma laty do tej samej wioski wniosła ogień i miecz!...
Po ugaszeniu pożaru, kto żyw, począł zbierać rannych, groźni zaś wyrostkowie przebiegając
z kłonicami pobojowisko dobijali Szwedów i Sakowiczowskich grasantów.
Oleńka wnet wzięła komendę nad opatrunkiem. Przytomna zawsze, pełna energii i siły, nie
ustała w pracy póty, póki każdy ranny nie spoczął w chacie z przewiązanymi ranami.
Po czym cała ludność poszła za jej przykładem pod krzyż, odmawiać litanię za poległych;
przez całą noc nikt oka nie zmrużył w Wołmontowiczach, wszyscy czekali na powrót
miecznika i Babinicza krzątając się przy tym, aby zwycięzcom należyte zgotować przyjęcie.
Szły pod nóż hodowane w lasach woły i barany; ogniska huczały aż do rana.
Anusia jedna w niczym nie mogła brać udziału, bo naprzód odjął jej siły strach, a potem
radość tak wielka, że do szału podobna. Oleńka musiała mieć i o niej staranie, a ona
śmiała się i płakała na przemian, to znów rzucała się w ramiona towarzyszce, powtarzając
bez Å‚adu i porzÄ…dku:
- A co? Kto nas ocalił, i miecznika, i partię, i całe Wołmontowicze? Przed kim Sakowicz
uciekł? Kto go pogrążył i Szwedów razem z nim?... Pan Babinicz! A co7 Wiedziałam, że
przyjdzie. Przeciem do niego pisała. A on, nie zapomniał! wiedziałam, wiedziałam, że
przyjdzie. Ja to go sprowadziłam! Oleńko! Oleńko! ja szczęśliwa! Nie mówiłam że ci? Jego
nikt nie zwycięży! Jemu pan Czarniecki nie dorówna... 0 Boże! Boże! Prawda, że on tu
wróci? Dziś jeszcze? Bo żeby nie miał wrócić, to by nie przychodził, prawda?.. Słyszysz
Oleńka, jakieś konie rżą w oddali...