Rozdział XXVII
Sakowicz po schwytaniu Brauna i obdarciu go ze skóry porozumiał się natychmiast z
obersztem Hamiltonem, Anglikiem w służbie szwedzkiej i komendantem w Poniewieżu, celem
wspólnego uderzenia na partię miecznika Billewicza.
Babinicz właśnie był gdzieś zapadł w lasy i od kilkunastu dni żaden słuch o nim nie
doszedł. Zresztą Sakowicz nie byłby już zważał na jego bliskość. Miał on wprawdzie, mimo
całej swej odwagi, jakąś instynktową obawę przed Babiniczem, ale teraz gotów był sam
zginąć, byle zemsty dokonać. Od czasu ucieczki Anusinej wściekłość nie przestawała ani na
chwilę targać jego duszy. Zmylone rachuby i zraniona miłość własna w szał go wprawiały, a
przy tym cierpiało w nim i serce. Z początku pragnął on pojąć Anusię za żonę tylko dla
majętności zapisanych jej przez pierwszego narzeczonego, pana Podbipiętę, lecz później
zakochał się w niej ślepo i na zabój, jak tylko taki człowiek mógł się zakochać. I doszło
do tego, że on, który oprócz Bogusława nikogo się nie bał na świecie, on, przed którego
wzrokiem samym ludzie bledli, patrzył jak pies w oczy tej dziewczyny, ulegał jej, znosił
jej wydziwiania, spełniał wszystkie chęci, starał się myśli zgadywać.
Ona używała i nadużywała swego wpływu łudząc go słowy, spojrzeniem, wysługiwała się nim
jak niewolnikiem, w końcu zdradziła.
Sakowicz należał do tego rodzaju ludzi, którzy za jedyne dobro i cnotę poczytują to, co
dla nich dobre, za złe i winę to, co im szkodę przynosi. Więc w oczach jego Anusia
popełniła najstraszliwszą zbrodnię i nie było dla niej dość wielkiej kary. Gdyby to kogo
innego spotkało, pan starosta śmiałby się i drwił, lecz gdy dotknęło jego osobę, ryczał
jak ranny zwierz i myślał tylko o pomście. Chciał dostać w ręce winowajczynię umarłą albo
żywą. Wolałby żywą, bo mógłby naprzód kawalerską zemstę wywrzeć, lecz choćby dziewczyna
miała i polec w czasie napadu, mniejsza mu było z tym, byle się komu innemu nie dostała.
Chcąc działać na pewno, posłał do miecznika przekupionego człowieka z listem niby od
Babinicza, w którym oznajmiał w imieniu tego ostatniego, że w Wołmontowiczach w ciągu
tygodnia stanie.
Miecznik uwierzył łatwo, ufając zaś w niezwyciężoną siłę Babinicza i tajemnicy z tego nie
czynił, za czym nie tylko sam zakwaterował się na dobre w Wołmontowiczach, ale poruszył
przez rozgłoszenie nowiny całą prawie ludność laudańską. Resztki jej zbiegły się z lasów,
raz dlatego, że to już był koniec jesieni i chłody wielkie nastały, a po wtóre, przez
samą ciekawość widzenia wsławionego wojownika.
A tymczasem od strony Poniewieża ciągnęli ku Wołmontowiczom hamiltonowscy Szwedzi, od
strony Kiejdan przekradał się po wilczemu Sakowicz. Ten ostatni jednak ani się domyślał,
że za nim, również po wilczemu, ciągnie na krok ktoś trzeci, który lubo żadnych wezwań
nie otrzymał, miał właśnie we zwyczaju zjawiać się tam, gdzie się go najmniej spodziewano.
Kmicic nie wiedział zupełnie, że Oleńka znajduje się w billlewiczowskiej partii. W
Taurogach, które splądrował ogniem i mieczem, zasięgnął języka o tym, że uszła wraz z
panną Borzobohatą, lecz przypuszczał, że uszły do Puszczy Białowieskiej, gdzie chroniła