On, jeden z najpotężniejszych panów w Rzeczypospolitej, on, który wczoraj jeszcze o
państwie udzielnym marzył, on, książę Rzeszy Niemieckiej, szedł teraz z arkanem na szyi,
pieszo, przy koniu tatarskim, bez kapelusza, z krwawą głową, obwiązaną w brudną szmatę.
Taka jednak zawziętość była przeciw temu magnatowi w sercach rycerstwa, że straszne to
upokorzenie nie wzbudziło niczyjej litości, owszem, wszystkie niemal usta zawrzasły w
jednej chwili:
- Śmierć zdrajcy! na szablach go roznieść! śmierć! śmierć!
A książę Michał oczy ręką zatkał, bo przecie to Radziwiłła prowadzono w takim upodleniu.
Nagle poczerwieniał i krzyknął:
- Mości panowie! to mój brat, to moja krew, a jam ni zdrowia, ni mienia nie żałował dla
ojczyzny! Wróg mój, kto na tego nieszczęśnika rękę podniesie.
Rycerze umilkli zaraz.
Księcia Michała kochano powszechnie za męstwo, hojność i serce wylane dla ojczyzny.
Wszakże, gdy cała Litwa wpadła w moc hiperborejską, on jeden bronił się w Nieświeżu, za
wojen szwedzkich wzgardził namowami Janusza i jeden z pierwszych przystał do konfederacji
tyszowieckiej, więc też głos jego znalazł i teraz posłuch. Wreszcie, może nikt nie chciał
narazić się tak potężnemu panu, dość, że szable schowały się zaraz do pochew, a nawet
kilku oficerów, klientów radziwiłłowskich, zawołało:
- Odjąć go Tatarom! Niech go Rzeczpospolita sądzi, ale nie dajmy poniewierać krwi zacnej
poganom!
- Odjąć go Tatarom! - powtórzył Książe - znajdziemy zakładnika, a okup on sam zapłaci!
Panie Wojniłłowicz, rusz no swoich ludzi i niech siłą go wezmą, jeśli inaczej nie będzie
można!
- Ja się jako zakładnik Tatarom ofiaruję! - zawołał pan Gnoiński.
Tymczasem Wołodyjowski przysunął się do Kmicica i rzekł:
- Jędrek! coś ty najlepszego uczynił! toż on cało wyjdzie z tych terminów!
Na to Kmicic skoczył jak ranny żbik.
- Za pozwoleniem, mości książę! - krzyknął. - To mój jeniec! Jam go zdrowiem darował, ale
pod kondycjami, które mi na swoją heretycką Ewangelię zaprzysiągł, i niech trupem padnę,
jeśli wyjdzie z rąk, w które go oddałem, nim mi wszystkiego dotrzyma!
To rzekłszy zdarł konia, zastawił drogę i już, już wrodzona popędliwość poczęła go
unosić, bo twarz mu się skurczyła, rozdął nozdrza i oczyma błyskawice jął rzucać.
A tymczasem pan Wojniłłowicz nacisnął go koniem.
- Na bok, panie Babinicz! - zakrzyknÄ…Å‚.
- Na bok, panie Wojniłłowicz! - wrzasnął pan Andrzej i uderzył rękojeścią szabli
Wojniłłowiczowskiego konia z tak straszną siłą, że rumak zachwiał się na nogach, jakby
uderzony kulą, i nozdrzami zarył w ziemię.
Stał się tedy huk srogi między rycerstwem, aż pan Gosiewski wysunął się naprzód i rzekł:
- Milczeć waszmościom ! Mości książę, z mocy mojej władzy hetmańskiej oświadczam, że pan