I gdy po kilku skokach odległość powiększyła się jeszcze bardziej, wyprostował się w
kulbace, szablę puścił na temblak i złożywszy ręce koło ust, począł krzyczeć głosem
spiżowym :
- Umykaj, zdrajco, przed Kmicicem! Nie dziÅ›, to jutro ciÄ™ dostanÄ™!
Nagle, ledwie słowa te przebrzmiały w powietrzu, książę, który je usłyszał, obejrzał się
szybko, a widząc, że pan Kmicic sam go tylko goni, zamiast umykać dalej, zatoczył koło i
z rapierem w ręku rzucił się ku niemu.
Pan Andrzej wydał okropny krzyk radości i nie wstrzymując pędu wzniósł szablę do cięcia.
- Trup! trup! -zawołał książę.
I chcąc tym pewniej uderzyć, począł konia hamować.
Kmicic dobiegłszy osadził też swego, aż kopyta zaryły się w ziemi, i związał rapier z
szablÄ….
Zwarli się tedy tak, że dwa konie uczyniły niemal jedną całość. Rozległ się straszny
dźwięk żelaza, szybki jak myśl; żadne oczy nie mogłyby ułowić błyskawicznych ruchów
rapiera i szabli ni odróżnić księcia od Kmicica. Czasem zaczernił się Bogusławowy
kapelusz, czasem błysnęła Kmicicowa misiurka. Konie szły młyńcem obok siebie. Miecze
dźwięczały coraz okropniej.
Bogusław po kilku uderzeniach przestał lekceważyć przeciwnika. Wszystkie straszliwe
pchnięcia, których wyuczył się od mistrzów francuskich, były odbite. Już pot spływał mu
obficie z czoła mięszając się na twarzy z barwiczką i bielidłem, już czuł znużenie w
prawicy... Począł go chwytać podziw, potem niecierpliwość, potem złość, więc postanowił
skończyć i pchnął okropnie, aż kapelusz spadł mu z głowy.
Kmicic odbił z taką siłą, że rapier księcia aż do boku końskiego odleciał i nim Bogusław
zdołał zastawić się na nowo, ciął go samym końcem szabli w czoło.
- Christ!- krzyknął po niemiecku książę.
I zwalił się w trawę. Padł wznak.
Pan Andrzej stał przez chwilę jakby oszołomiony, lecz oprzytomniał prędko; szablę puścił
na temblak, przeżegnał się, po czym zeskoczył z konia i chwyciwszy na nowo rękojeść,
zbliżył się do księcia.
Straszny był, bo blady z umęczenia jak chusta, wargi miał zaciśnięte i nieubłaganą
nienawiść w twarzy.
Oto śmiertelny, a tak potężny wróg leżał teraz u jego nóg we krwi, żywy jeszcze i
przytomny, ale zwyciężon, i niecudzą bronią ani też z cudzą pomocą.
Bogusław patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma, pilnie bacząc na każdy ruch
zwycięzcy, a gdy Kmicic stanął tuż nad nim, zawołał prędko:
- Nie zabijaj mnie! Okup!
Kmicic, zamiast odpowiedzieć, stanął mu nogą na piersiach i przycisnął z całej siły, po
czym sztych szabli oparł mu na gardle, aż skóra ugięła się pod ostrzem; potrzebował tylko
ręką ruszyć, tylko pocisnąć mocniej, lecz nie zabijał od razu; chciał się jeszcze nasycić