lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 855

Rozprószeni, uciekają pojedynczo lub małymi kupkami. Jedynie szybkością koni mogą być
ocaleni.
Jakoż husaria ich nie goni, bo uderza na główną kupę piechurów, których wycinają
wszystkie inne chorągwie - więc tamci mkną jak rozprószone stado sarn po błoniu.
Bogusław na karym Kmicicowym rumaku umyka jak wicher, próżno usiłując krzykiem skupić
przy sobie choć kilkunastu ludzi. Nikt go nie słucha; każdy umyka na własną rękę,
kontent, że wysunął się z pogromu i że nie ma już nieprzyjaciela przed sobą.
Lecz próżna radość. Nie ubiegli jeszcze tysiąca kroków, gdy wycie rozległo się nagle
przed nimi i szara ćma tatarska wysunęła się od rzeki, przy której czaiła się aż dotąd.
Był to pan Kmicic ze swoją watahą. Wysunąwszy się z pola po przyprowadzeniu
nieprzyjaciela do brodu, wrócił teraz, aby uciekającym przeciąć odwrót.
Tatarzy, widząc rozprószonych jeźdźców, w jednej chwili rozprószyli się i sami, aby ich
łowić swobodniej, i rozpoczął się pościg morderczy. Po dwóch, po trzech Tatarów
przebiegało jednemu rajtarowi, a ów bronił się rzadko, częściej chwytał rapier za ostrze
i rękojeścią wyciągał go ku ordyńcom wzywając miłosierdzia. Lecz ordyńcy wiedząc, że nie
odprowadzą tych jeńców do domu, brali żywcem tylko starszyznę, która mogła się wykupić;
pospolity żołnierz dostawał nożem po gardle i konał nie mogąc nawet ?Gott!" wykrzyknąć.
Tych, którzy uciekali do ostatka, kłuto nożami w karki i plecy; tych, pod którymi nie
rozpierały się konie, łowiono arkanami.
Kmicic rzucał się czas jakiś po pobojowisku, strącając jeźdźców i szukał oczyma
Bogusława; na koniec ujrzał go i poznał natychmiast po koniu, po błękitnej wstędze i
kapeluszu z czarnymi, strusimi piórami.
Chmurka białego dymu otaczała księcia, bo właśnie przed chwilą napadło go dwóch nohajców,
lecz on jednego powalił wystrzałem z pistoletu, drugiego przebódł na wylot rapierem, za
czym ujrzawszy większą watahę pędzącą z jednej, a Kmicica z drugiej strony, ścisnął konia
ostrogami i pomknął jak jeleń ścigany przez psy gończe.
Przeszło pięćdziesięciu ludzi rzuciło się kupą za nim, lecz nie wszystkie konie biegły
jednakowo, więc wkrótce kupa rozciągnęła się w długiego węża, którego głowę stanowił
Bogusław, szyję Kmicic.
Książę pochylił się w kulbace; kary koń zdawał się ziemi nie tykać nogami, jeno czernił
się na zielonej trawie jak śmigająca nad ziemią jaskółka; cisawy wyciągał szyję na
kształt żurawia, uszy stulił i zdawał się z własnej skóry chcieć wyskoczyć. Mijali
samotne krzaki wierzbowe, kępy, gaiki olszynowe; Tatarzy zostali w tyle na staję, na
dwie, na trzy, a oni biegli i biegli. Kmicic wyrzucił pistolety z olster, aby koniowi
ulżyć, sam zaś ze wzrokiem wbitym w Bogusława, z zaciśniętymi zębami, leżąc prawie na
szyi rumaka, bódł ostrogami spienione jego boki, aż wkrótce piana spadająca na ziemię
stała się różową.
Lecz odległość pomiędzy nim a księciem nie tylko nie zmniejszyła się na jeden cal, ale
poczęła się powiększać. ?Gorze! -pomyślał pan Andrzej- tego konia żaden bachmat w świecie
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional