już wydane.
- Chwalmy Boga i popędzajmy konie - rzekł na to pan podskarbi. - Do wieczora nie będzie
już tych wojsk!
Posłano tedy ordę na łeb na szyję, aby jak najprędzej starała się dostać między wojska
Waldekowe a ową piechotę pruską śpieszącą na pomoc. Za nią litewskie chorągwie poszły
rysią, że zaś najwięcej było lekkich, więc szły tak wartko, iż tuż, tuż za ordą nadążały.
Kmicic poszedł w pierwszej ordzińskiej straży i parł swoją watahę, aż z koni dymiło. Po
drodze kładł się na kulbace, czołem bił o kark koński i modlił się ze wszystkich sił
duszy:
- Nie za moją krzywdę daj mi się, Chryste, pomścić, ale za insulty ojczyźnie wyrządzone!
Jam grzesznik, jam łaski Twojej niegodzien, ale zmiłuj się nade mną, pozwól mi tę krew
heretycką rozlać, a na chwałę Twoją będę suszył i będę się biczował każdego tygodnia w
ten dzień po wiek życia mego!
Potem Najświętszej Pannie Częstochowskiej, której krwią własną służył, i patronowi
swojemu jeszcze się polecał, a tak protekcję ich sobie zapewniwszy uczuł zaraz, że
ogromna nadzieja wstępuje mu do duszy, że moc nadzwyczajna przejmuje jego członki, moc
taka, przed którą w proch musi upaść wszystko. Zdawało mu się, że z ramion wyrastają mu
skrzydła; radość ogarnęła go jak wicher i leciał na czele Tatarów, aż iskry sypały się
spod kopyt jego konia. Tysiące dzikich wojowników, pochylonych na karki końskie, pędziło
za nim.
Fala spiczastych czapek chwiała się w takt końskiego pędu, łuki kołysały się na plecach,
przed nimi biegł tętent bachmatów, z tyłu dolatywał głuchy szum nadążających litewskich
chorÄ…gwi, podobny do szumu wezbranej rzeki.
I lecieli tak wśród nocy pysznej, gwiaździstej, pokrywającej drogi i pola, na kształt
olbrzymiego stada drapieżnych ptaków, które krew zwietrzyły w oddaleniu.
Mijali pola bujne, dąbrowy, łąki, aż wreszcie sierp miesiąca pobladł i pochylił się ku
zachodowi. Wówczas zwolnili koniom i stanęli na popas ostatni. Byli już nie dalej jak pół
mili niemieckiej od Prostek.
Tatarzy poczęli karmić konie z rąk jęczmieniem, aby nowych sił nabrały przed bitwą.
Kmicic zaś, przesiadłszy się na zapaśnego dzianeta, pojechał dalej, aby na obóz
nieprzyjaciela okiem rzucić.
Po pół godziny drogi trafił w łozie nad rzeczką na ów podjeździk petyhorski, który pan
Korsak wysłał na zwiady.
- A co? - spytał chorążego pan Kmicic. - Co słychać?
- Nie śpią już i hucząjak pszczoły w ulu -odparł chorąży. - Byliby się już ruszyli, ale
nie mieli dość wozów.
- Zali można gdzie z pobliża obóz widzieć?
- Można z onego wyniesienia, które krzami pokryte. Obóz hen, tam leży w dole rzeki. Chce
wasza miłość popatrzyć?