wkrótce wino rozwiązało mu język. Źe zaś kiedyś, służąc w Rzeczypospolitej w
cudzoziemskim autoramencie, wyuczył się po polsku, przeto mógł i na pytania małego
rycerza, nie umiejącego po niemiecku, odpowiadać.
- Dawno waść służysz u księcia Bogusława? - pytał mały rycerz.
- Ja u ksiÄ™cia w jego nadwornym wojsku nie sÅ‚użę - odrzekÅ‚ Rössel- jeno w elektorskim
pułku, który pod jego komendę został oddany.
- To i pana Sakowicza waść nie znasz?
- Pana Sakowicza widywałem w Królewcu.
- Jestli on przy księciu?
- Nie masz go. W Taurogach został.
Mały rycerz westchnął i wąsikami ruszył.
- Nie mam szczęścia, jako zwykle! - rzekł.
- Nie frasuj się, Michale - rzekł Babinicz - odnajdziesz go, a nie, to ja odnajdę.
Po czym zwróciÅ‚ siÄ™ do Rössela:
- Waść jesteś stary żołnierz, widziałeś oba wojska, a naszą jazdę znasz od dawna; jakże
myślisz, po czyjej stronie będzie wiktoria?
- Jeżeli wam pole dadzą za okopem, to po waszej, ale okopu bez piechoty i armat nie
zdobędziecie, zwłaszcza że tam się wszystko księcia Radziwiłła głową dzieje.
- Za takiegoż to wielkiego masz go waść wodza?
- Nie tylko ja, ale ogólne to jest mniemanie w obu wojskach. Powiadają też, że pod
Warszawą serenissimus rex Sueciaewe wszystkim szedł za jego radą i dlatego wielką bitwę
wygrał. Książę, jako Polak, lepiej zna wasz sposób wojowania i prędzej radę wymyślić
umie. Sam widziałem, jak król szwedzki po trzecim dniu bitwy przed frontem wojsk księcia
ściskał i całował. Prawda, że mu życie był winien, bo gdyby nie strzał książęcy... no!
strach myśleć!... Rycerz to jest przy tym niezrównany, z którym się nikt na żadną broń
mierzyć nie może.
- Ej! - rzekł pan Wołodyjowski - może by się taki znalazł...
To rzekÅ‚szy, wÄ…sikami groźnie ruszyÅ‚. Rössel popatrzyÅ‚ na niego i nagle poczerwieniaÅ‚.
Przez chwilę zdawało się, że albo krew go zaleje, albo śmiechem wybuchnie; lecz wreszcie
wspomniał, iż jest w niewoli, więc opamiętał się zaraz.
Kmicic zaś popatrzył na niego pilnie swoimi stalowymi oczyma i rzekł zaciskając nieco
wargi:
- Jutro się pokaże...
- A zdrów teraz Bogusław? - pytał pan Wołodyjowski - bo go to febra długo trzęsła i
osłabić go musiała...
- Zdrów od dawna jak ryba i lekarstw żadnych nie bierze. Chciał mu medyk z początku dawać
różne prezerwatywy, ale właśnie po pierwszej zdarzył się zaraz paroksyzm. Wprawdzie nie
powtórzył się więcej. Książę Bogusław kazał też rzucać medykiem w prześcieradłach i to mu
pomogło, bo medyk sam febry ze strachu dostał.