milczeniu głowę na dłoniach.
Pan Wołodyjowski klasnął w ręce i kazał czeladnikowi napitku przynieść, po czym siadł
około Kmicica, nalał kusztyki i począł mówić:
- Roch Kowalski tak kawalerską śmiercią zginął, że nie daj Boże żadnemu z nas gorzej.
Dość ci powiedzieć, że mu sam Carolus po otrzymaniu pola pogrzeb wyprawił i cały regiment
gwardii ognia nad jego trumną dawał.
- Źeby nie z tych rąk, żeby nie z tych piekielnych rąk! - zawołał Kmicic.
- Owszem, z rąk Bogusławowych, wiem to od usarzy, którzy własnymi oczyma na ów żałosny
termin patrzyli.
- Toś tam nie był?
- W bitwie miejsca się nie wybiera, jeno się stoi, gdzie każą. Gdybym ja tam był, to albo
tu bym teraz nie był, albo Bogusław nie sypałby wałów w Prostkach.
- Mów, jak wszystko się odbyło. Zawziętości tylko przybędzie.
Pan Wołodyjowski napił się, obtarł żółte wąsiki i począł:
- Pewnie ci nie brakło relacji o warszawskiej bitwie, bo wszyscy o niej mówią, więc też i
ja nie będę się nad nią zbyt długo rozwodził. Nasz pan miłościwy... dajże mu Boże zdrowie
i długie lata, bo pod innym królem zginęłaby ta ojczyzna wśród klęsk... okazał się wodzem
znamienitym.
Gdyby był taki posłuch jak wódz, gdybyśmy byli go godni, kroniki zapisałyby nową polską
wiktorię pod Warszawą, grunwaldzkiej i beresteckiej równą. Krótko mówiąc, pierwszego dnia
biliśmy Szwedów Drugiego poczęła fortuna to na tę, to na tamtą stronę wagi nachylać, ale
przecie byliśmy górą. Wtedy to poszła do ataku litewska husaria, w której i Roch służył
pod kniaziem Połubińskim, żołnierzem wielkim. Widziałem ich, gdy szli, jako ciebie widzę,
bo stałem z laudańskimi na wyżynie pod szańcami. Było ich tysiąc dwieście ludzi i koni,
jakich świat niewidział. Szli na półstaja wedle nas i mówię ci, ziemia drżała pod nimi.
Widzieliśmy piechotę brandenburską, na gwałt zatykającą piki w ziemię, aby pierwszemu
impetowi się oprzeć. Inni walili z muszkietów, aż dymy zasłoniły ich zupełnie Spojrzymy:
husaria już rozpuściła konie. Boże, co za impet! Wpadli w dym... znikli! U mnie żołnierze
poczną krzyczeć: ?Złamią! złamią!" Przez chwilę nie widać nic. Aż zagrzmiało coś i dźwięk
się uczynił, jakby w tysiącu kuźni kowale młotami bili. Spojrzymy: Jezus Maria!
Elektorscy mostem już leżą jako żyto, przez które burza przejdzie, a oni już hen za nimi!
jeno proporce migocą! Idą na Szwedów! Uderzyli na rajtarię - rajtaria mostem ! uderzyli
na drugi regiment - mostem ! Tu huk, armaty grzmią... widzimy ich, gdy wiatr dym zwieje.
Łamią piechotę szwedzką... Wszystko pierzcha, wszystko się wali, rozstępuje, idą jak
gdyby ulicą... bez mała przez całą armię już przeszli!... Zderzą się z pułkiem konnej
gwardii, wśród którego Carolus stoi... i gwardię jakoby wicher rozegnał!...
Tu przerwał Wołodyjowski opowiadanie, bo Kmicic pięściami oczy zatkał i krzyczeć począł:
- Matko Boża! raz widzieć i polec!
- Takiego ataku nie zobaczą już oczy moje -ciągnął dalej mały rycerz.- Nam też skoczyć