niedawno stawiał on z pewnym powodzeniem czoło samemu Czarnieckiemu, dlatego Gosiewski
nie był mu straszny. Nie spodziewał się wprawdzie znieść jego dywizji, ale był pewien, że
potrafi ją osadzić i wszelkie jej ruchy zahamować.
Jakoż od tej chwili poczęły się bardzo sztuczne podchody obu armii, które unikając
wzajemnie walnej bitwy, starały się obejść jedna drugą. Obaj wodzowie godnie
współzawodniczyli ze sobą, jednakże doświadczony Duglas o tyle był górą, że wyżej jak do
Ostrołęki pana hetmana polnego nie puścił.
Zaś ocalony od Bogusławowego podejścia pan Babinicz wcale się także z połączeniem z
litewską dywizją nie spieszył, albowiem z wielką gorliwością zajął się ową piechotą,
którą Bogusław w spiesznym swym pochodzie ku Radziejowskiemu musiał po drodze zostawić.
Tatarzy jego, prowadzeni przez miejscowych leśników, szli za nią dzień i noc, łuszcząc co
chwila nieostrożnych lub tych, którzy pozostawali w tyle. Brak żywności zmusił na koniec
Szwedów do podzielenia się na małe oddziały, które łatwiej o spyżę starać się mogły, ale
tego tylko czekał pan Babinicz.
Podzieliwszy swą watahę na trzy komendy, pod dowództwem własnym, Akbah-Ułana i Soroki, w
kilka dni wygniótł większą część owych piechurów. Była to jakby nieustająca obława na
ludzi po gąszczach leśnych, łozach i trzcinach, pełna hałasu, wrzasków, nawoływań,
strzałów i śmierci.
Szeroko rozsławiła ona imię Babinicza między Mazurami. Watahy zebrały się i połączyły z
panem Gosiewskim dopiero pod samą Ostrołęką, kiedy pan hetman polny, którego wyprawa była
tylko demonstracją, odebrał już rozkaz królewski ciągnienia z powrotem pod Warszawę.
Krótko tylko mógł pan Babinicz cieszyć się znajomymi, mianowicie panem Zagłobą i
Wołodyjowskim, którzy na czele laudańskiej chorągwi towarzyszyli hetmanowi. Witali się
jednak bardzo serdecznie, bo już była wielka przyjaźń i zażyłość pomiędzy nimi. Obu
młodym pułkownikom markotno było wielce, że nie mogli tym razem nic wskórać przeciw
Bogusławowi, ale pan Zagłoba pocieszał ich dolewając im gęsto do szklenic i tak mówiąc:
- Nic to! Już moja głowa od maja pracuje nad fortelami, a nigdy jeszcze na darmo jej nie
łamałem. Mam kilka gotowych, bardzo przednich, jeno do aplikowania już czasu nie ma,
chyba pod WarszawÄ…, dokÄ…d wszyscy ruszymy.
- Ja muszę do Prus! - odparł Babinicz - i pod Warszawą nie będę.
- Zali się do Prus dostać zdołasz? - spytał Wołodyjowski.
- Jak Bóg na niebie, tak się przemknę, i to święcie wam przyrzekam, że bigosu narobię
niepośledniego, bo już ci powiem moim Tatarom: ?Hulaj
dusza!" Radzi by oni i tu nożami po gardłach ludziom przeciągać, alem im zapowiedział, że
za każdy gwałt powróz! Za to w Prusiech i własnej ochocie pofolguję. Zaś bym nie miał się
przemknąć! Wyście nie mogli, ale to inna rzecz, bo łatwiej większej sile drogę zagrodzić
niźli takiej wataże, jako jest moja, z którą ukryć się łatwo. Nieraz ja już w trzcinach
siedział, a Duglasowi przechodzili tuż, tuż, ani o tym wiedząc. Duglas też pójdzie pewnie
za wami i mnie tu pole wolne odsłoni.