nadarzy. Jakże to przy tak nadzwyczajnej urodzie sama i bez opieki zostaniesz? Więcej
jest takich Kmiciców na świecie, więcej zapałów wzbudzisz, na więcej przygód cnotę swą
narazisz. Bóg mi zesłał łaskę, iżem mógł cię uwolnić, ale już mnie trąby Gradywa
wołają... Któż nad tobą będzie czuwał?... Moja mościa panno! posądzają żołnierzów o
płochość, aleć niesłusznie. I u mnie serce nie ze skały, i obojętne na tyle wybornych
wdzięków zostać nie mogło...
Tu pan Wołodyjowski upadł na oba kolana przed Oleńką.
- Moja mościa panno! - mówił klęcząc. - Dziedziczyłem chorągiew po twoim dziadku,
dozwólże mi i wnuczkę odziedziczyć. Zdaj mnie opiekę nad sobą, dozwól pokosztować
słodkości wzajemnego afektu, weź mnie za stałego opiekuna, a będziesz i spokojna, i
bezpieczna, bo choć odjadę na wojnę, samo imię bronić cię będzie.
Panna zerwała się z krzesła i słuchała ze zdumieniem pana Wołodyjowskiego, a on tak
jeszcze mówił dalej:
- Ubogim żołnierz, alem szlachcic i człek uczciwy, i na to ci przysięgam, że ni na mojej
tarczy, ni na moim sumieniu najmniejszej plamy nie znajdziesz. Grzeszę może pośpiechem,
ale i to wyrozumiej, bo mnie ojczyzna woła, której dla ciebie nawet nie odstąpię... Nie
pocieszysz że mnie? nie dodasz otuchy? nie rzekniesz dobrego słowa?
- Waćpan żądasz ode mnie niepodobieństwa... Na Boga! Nie może to być! -odpowiedziała ze
strachem Oleńka.
- Od twojej woli zależy...
- Właśnie dlatego wręcz waćpanu odpowiadam : nie!
Tu panna zmarszczyła brwi.
- Mości panie! winnam ci wiele, nie zapieram. Źądaj, czego chcesz, wszystkom oddać
gotowa, prócz ręki.
Pan Wołodyjowski wstał.
- Waćpanna mnie nie chcesz? hę?
- Nie mogÄ™!
- I to ostatnie słowo waćpanny?
- Ostatnie i nieodwołalne.
- A może jeno pośpiech się waćpannie nie podoba? Dajże mnie nadzieję!
- Nie mogÄ™, nie mogÄ™...
- Nie masz tedy tu dla mnie szczęścia, jako go i gdzie indziej nie było!
Moja mościa panno, nie ofiarujże mi zapłaty za usługę, bom nie po nią przyjechał, a żem
ręki prosił, to nie za zapłatę, jeno po dobrej woli. Gdybyś mi rzekła, że ją oddajesz, bo
musisz, to także bym nie przyjął. Jak nie ma woli, to nie ma i doli. Wzgardziłaś mną...
bodaj ci się nikt gorszy nie trafił. Wychodzę z tego domu, jak i wszedłem... jeno że nie
wrócę więcej. Za nic mnie tu mają. Niech i tak będzie. Bądźże szczęśliwa, choćby z tym
samym Kmicicem, boś może właśnie o to gniewna, żem między was szablę włożył. Kiedy on ci
lepszy, toÅ› ty istotnie nie dla mnie.