świętojańskiego robaczka; drugiej twarz stawała się coraz bledszą, poważniejszą,
surowszą, czarne brwi ściągały się coraz mocniej na białym czole, tak że w końcu
przezwano ją zakonnicą i miała w sobie coś z mniszki. Poczęła się oswajać z tą myślą, że
nią zostanie, że ją sam Bóg, przez ból, przez zawody, za kratę do spokoju prowadzi.
Nie ta to już była dziewczyna ze ślicznymi rumieńcami na twarzy i szczęściem w oczach,
nie ta Oleńka, która niegdyś jadąc w saniach z narzeczonym, panem Andrzejem Kmicicem,
krzyczała: ?Hej! hej!", na bory i lasy!
Wiosna czyniła się na świecie. Rozpętane z lodu wody Bałtyku począł kołysać wiatr duży a
ciepły, potem drzewa zakwitły, strzeliły kwiaty z surowych liściastych obsłon, potem
słońce zaczęło bywać znojne, a biedna dziewczyna próżno wyglądała końca taurożańskiej
niewoli, bo i Anusia nie chciała uciekać, i w kraju coraz straszniej było.
Miecz i ogień srożył się tak, jakby nigdy zmiłowanie boże nastąpić nie miało. Owszem, kto
nie chwycił szabli lub dzidy zimą, ten schwytał ją wiosną; śnieg śladów nie zdradzał, gdy
bór dawał lepsze schronienie i ciepło wojnę czyniło łatwiejszą.
Wieści jako jaskółki nadlatywały do Taurogów, czasem groźne, czasem pocieszające. I
jedne, i drugie święciła czysta dziewczyna modlitwą, a oblewała łzami smutku lub radości.
Więc naprzód mówiono o okropnym całego narodu powstaniu. Ile było drzew w borach
Rzeczypospolitej, ile kłosów kołysało się na jej łanach, ile gwiazd świeciło po nocach
między Tatrami a Bałtykiem, tyle wstało przeciw Szwedom wojowników: którzy szlachtą
będąc, do miecza a wojny z woli bożej i przyrodzonego rzeczy porządku się rodzili; którzy
skiby pługiem krając, obsiewali ziarnem tę krainę; którzy handlem i rzemiosły po miastach
się parali; którzy żyli w puszczach z pszczelnej pracy, z wypalania smoły, z topora lub
strzelby; którzy nad rzekami siedząc, rybactwem się trudnili; którzy na stepach koczowali
ze stadami - wszyscy chwycili za broń, aby najezdnika z kraju wyżenąć.
Już Szwed tonął w tej liczbie jako w rzece wezbranej.
Ku podziwowi całego świata, bezsilna jeszcze niedawno Rzeczpospolita znalazła więcej
szabel w swojej obronie, niż mógł ich mieć cesarz niemiecki lub król francuski.
Potem przyszły wieści o Karolu Gustawie, jako szedł coraz w głąb Rzeczypospolitej z
nogami we krwi, z głową w dymach i płomieniach, bluźniąc. Spodziewano się lada chwila
usłyszeć wieść o jego śmierci i zagubie wszystkich wojsk szwedzkich.
Imię Czarnieckiego rozlegało się coraz potężniej od ?ściany do ściany, przejmując
strachem nieprzyjaciół, wlewając otuchę w serca polskie.
- Zbił pod Kozienicami! - mówiono jednego dnia - zbił pod Jarosławiem ! -powtarzano w
kilka tygodni później -zbił pod Sandomierzem !- powtarzało dalekie echo. Dziwiono się
temu tylko, skąd się jeszcze bierze tyle Szwedów po takich pogromach.
Na koniec przyleciały nowe stada jaskółek, a z nimi fama o uwięzieniu króla i całej armii
szwedzkiej w widłach rzecznych. Zdawało się, że koniec tuż, tuż. Sam Sakowicz w Taurogach
przestał chodzić na wyprawy, jeno listy po nocach pisywał i w różne strony rozsyłał.
Miecznik był jakoby obłąkany. Co dzień wieczór wpadał z Wieściami do Oleńki. Czasem gryzł