- Marysia.
- I ty już ostaniesz?
- Jeśli zdechnę, to i wyniosą, a nie, to ostanę.
- Zali myślisz u Pakosza córkę wysłużyć?
- Ne znaju, pane.
- Pierwej by takiemu hołyszowi śmierć dał niż córkę.
- U mnie czerwońce w lesie zakopane: dwie garści.
- Z rozboju?
- Z rozboju, pane.
- Choćbyś i garniec miał, toś chłop, a Pakosz szlachcic.
- Ja z bojarów putnych.
- Jeśliś ty z bojarów putnych, toś gorzej niż chłop, boś zdrajca. Jakże ty mogłeś
nieprzyjacielowi służyć?
- Ja mu i nie służył.
- A skądże was pan Kmicic brał?
- Z gościńca. Ja służył u pana hetmana polnego, ale potem chorągiew rozlazła się, bo nie
było co jeść. Do domu nie miałem po co wracać, bo spalony. Inni na gościniec poszli
rozbijać, tak i ja z nimi poszedł.
Pan Wołodyjowski zdziwił się mocno, gdyż aż dotąd sądził, że pan Kmicic napadł Oleńkę z
siłami pożyczonymi u nieprzyjaciela.
- To pan Kmicic nie od Trubeckiego was dostał?
- Było między nami najwięcej takich, co przedtem u Trubeckiego i Chowańskiego służyli,
ale tak i od nich zbiegli na gościńce.
- I dlaczego wy za panem Kmicicem poszli?
- Bo on sławny ataman. Nam mówili, że na kogo on krzyknie, żeby za nim szedł, to jakby mu
talarów w mieszek nasypał. Dlatego my poszli. No, Bóg, nie poszczęścił!
Pan Wołodyjowski począł głową kręcić i rozmyślać, że jednak tego Kmicica zanadto
uczerniono; potem spojrzał na wybladłego bojarzynka i znów głową pokręcił.
- Także ty ją miłujesz?
- Oj! tak, pane!
Pan Wołodyjowski odszedł, a odchodząc pomyślał sobie: ?Ot! Rezolutny człowiek. Ten sobie
głowy nie łamał: pokochał i zostaje. Tacy najlepsi...Jeśli naprawdę on z putnych bojarów,
toć to tenże gatunek co i zaściankowa szlachta. Jak swoje czerwońce wygrzebie, może mu
stary Marysię odda. A czemu? Bo w palce nie stukał, jeno się zawziął, że ją dostanie.
ZawezmÄ™ siÄ™ i ja!"
Tak rozmyślając szedł pan Wołodyjowski drogą po słońcu, czasem stawał i w ziemię oczy
wbijał lub je w niebo podnosił; to znów szedł dalej, aż nagle ujrzał lecące po niebie
stadko dzikich kaczek.
Wówczas począł sobie z nich wróżyć: jechać, nie jechać?... Wypadło mu, żeby jechać.