jeszcze i jeszcze uchronić.
Wreszcie począł się męczyć, a Czech bił w niego coraz potężniej. Równie jak z rosłego
chojara odszczepiąją się pod toporem chłopa wióry ogromne, tak i pod razami Czecha
poczęły kruszyć się i odpadać blachy ze zbroi niemieckiego giermka. Górny brzeg tarczy
wygiął się i spękał, naramiennik z prawego barku stoczył się wraz z przeciętym i
pokrwawionym już rzemieniem na ziemię. Van Kristowi włosy stanęły dębem na głowie -i
chwyciła go trwoga śmiertelna. Uderzył jeszcze raz i drugi całą siłą ramienia w puklerz
Czecha, wreszcie widząc, że wobec okrutnej siły przeciwnika nie ma dla niego ratunku i że
ocalić go tylko może jakiś nadzwyczajny wysiłek, rzucił się nagle całym ciężarem zbroi i
ciała pod nogi Hlawy.
Padli obaj na ziemię i zmagali się wzajem, tocząc i przewracając się po śniegu. Lecz
Czech wnet wydostał się na wierzch, przez chwilę tłumił jeszcze rozpaczliwe ruchy
przeciwnika, wreszcie przycisnął kolanem żelazną siatkę pokrywającą jego brzuch i wydobył
zza pasa krótką, trójgranną mizerykordię.
- Oszczędź! - wyszeptał cicho van Krist, wznosząc oczy ku oczom Czecha.
Lecz ów zamiast odpowiedzieć rozciągnął się na nim, by łatwiej rękoma dostać jego szyi, i
przeciąwszy rzemienną zapinkę hełmu pod brodą, pchnął nieszczęśnika dwukrotnie w gardło,
kierując ostrze w dół, ku środkowi piersi.
Wówczas źrenice van Krista uciekły w głąb czaszki, ręce i nogi poczęły trzepać śnieg,
jakby chciały go oczyścić z popiołu, po chwili jednak wyprężył się - i pozostał
nieruchomy, wydymajÄ…c tylko jeszcze pokryte czerwonÄ… pianÄ… wargi i krwawiÄ…c nadzwyczaj
obficie.
A Czech wstał, obtarł o suknię Niemca mizerykordię, następnie podniósł topór i wsparłszy
się na nim, począł spoglądać na cięższą i upartszą bitkę swego rycerza z bratem Rotgierem.
Rycerze zachodni przywykli już byli do wygód i zbytków, podczas gdy "dziedzice" w
Małopolsce i Wielkopolsce oraz na Mazowszu wiedli jeszcze życie surowe i twarde, wskutek
czego nawet w obcych i niechętnych budzili podziw krzepkością ciała i wytrzymałością na
wszelki trud bądź ciągły, bądź doraźny. Pokazało się też i teraz, że Zbyszko góruje nad
Krzyżakiem siłą rąk i nóg nie mniej, niż jego giermek górował nad van Kristem, ale
pokazało się także, że jako młody ustępuje mu w ćwiczeniu rycerskim.
Było to dla Zbyszka rzeczą poniekąd pomyślną, iż wybrał walkę na topory, albowiem
fechtunek tego rodzaju bronią był niemożliwy. Na krótkie lub długie miecze, przy których
trzeba było znać cięcia, sztychy i umieć ciosy odbijać, miałby Niemiec znaczną przewagę.
Lecz i tak zarówno sam Zbyszko, jak i widzowie po mchach i władaniu tarczą poznali, iż
mają przed sobą męża doświadczonego i groźnego, który widocznie nie pierwszy raz staje do
tego rodzaju walki. Za każdym ciosem Zbyszka Rotgier podstawiał tarczę i w chwili
uderzenia cofał ją nieco, przez co rozmach, choćby największy, tracił na sile i nie mógł
przeciąć ani też pokruszyć gładkiej powierzchni. Chwilami cofał się, chwilami nacierał,
czyniąc to spokojnie, lubo tak szybko, że ledwie można było pochwycić oczyma jego ruchy.