podejrzliwy. Nie ufa on obietnicom nawet nieskazitelnych filozofów i wolałby może naprzód dostać
jałówki, a tymczasem to jest wydatek ogromny. Nie każdy jest Seneką i mnie na to nie stać, gdyby
jednak szlachetny Winicjusz chciał na rachunek tej sumy, którą mi obiecał… cośkolwiek…
— Ani obola, Chilonie! — rzekł Petroniusz — ani obola! Hojność Winicjusza przewyższy twoje
nadzieje, ale dopiero wówczas, gdy Ligia zostanie odnaleziona, to jest, gdy nam wskażesz jej
kryjówkę. Merkury musi ci zakredytować dwie jałówki, chociaż nie dziwię mu się, że nie ma do tego
ochoty, i poznaję w tym jego rozum.
— Posłuchajcie mnie, dostojni panowie. Odkrycie, jakie uczyniłem, jest wielkie, albowiem chociaż
nie odnalazłem dotąd dziewicy, odnalazłem drogę, na której jej szukać należy. Oto rozesłaliście
wyzwoleńców i niewolników na całe miasto i prowincję, a czyż który dał wam jakąś wskazówkę?
Nie! Ja jeden dałem. I powiem wam więcej. Między waszymi niewolnikami mogą być chrześcijanie,
o których nie wiecie, gdyż zabobon ten rozszerzył się już wszędzie, i ci, zamiast pomagać, będą was
zdradzali. Źle nawet jest, że mnie tu widzą, i dlatego ty, szlachetny Petroniuszu, nakaż milczenie
Eunice, ty zaś, równie szlachetny Winicjuszu, rozgłoś, iż ci sprzedaję maść, która posmarowanym nią
koniom zapewnia zwycięstwo w cyrku… Ja jeden będę szukał i ja jeden zbiegów odnajdę, wy zaś
ufajcie mi i wiedzcie, że cokolwiek bym dostał naprzód, będzie to tylko dla mnie zachętą, gdyż
zawsze będę się spodziewał więcej i tym większą miał pewność, że przyobiecana nagroda mnie nie
minie. Ach, tak! Jako filozof, pogardzam pieniędzmi, chociaż nie pogardzają nimi ani Seneka, ani
nawet Muzoniusz lub Kornutus, którzy jednak nie stracili palców w niczyjej obronie i którzy sami
pisać i imiona swe potomności przekazać mogą. Ale prócz niewolnika, którego kupić zamierzam, i
prócz Merkurego, któremu obiecałem jałówkę (a wiecie, jak bydło podrożało), samo poszukiwanie
pociąga mnóstwo wydatków. Posłuchajcie tylko cierpliwie. Oto od tych kilku dni na nogach
poczyniły mi się rany od ciągłego chodzenia. Zachodziłem do winiarni, by gadać z ludźmi, do
piekarzy, rzeźników, do sprzedających oliwę i do rybaków. Przebiegłem wszystkie ulice i zaułki;
byłem w kryjówkach zbiegłych niewolników; przegrałem blisko sto asów w morę; byłem w
pralniach, suszarniach i garkuchniach, widziałem mulników i rzeźbiarzy; widziałem ludzi, którzy leczą
na pęcherz i wyrywają zęby, gadałem z przekupniami suszonych fig, byłem na cmentarzach, a
wiecie po co? Oto, aby kreślić wszędzie rybę, patrzeć ludziom w oczy i słuchać, co na ów znak
powiedzą. Długi czas nie mogłem dostrzec nic, aż raz spostrzegłem starego niewolnika przy
fontannie, który czerpał wiadrami wodę i płakał. Zbliżywszy się wówczas do niego spytałem o
przyczynę łez. Na to, gdyśmy siedli na stopniach fontanny, odrzekł mi, że zbierał całe życie sestercję
do sestercji, by wykupić umiłowanego syna, ale pan jego, niejaki Pansa, gdy zoczył pieniądze, zabrał
mu je, syna zaś zatrzymał nadal w niewoli. „I tak płaczę — mówił stary — bo choć powtarzam: dziej
się wola boska, nie mogę, biedny grzesznik, łez powstrzymać.” Wówczas, jakby tknięty
przeczuciem, umoczywszy palec w wiadrze, nakreśliłem mu rybę, on zaś odrzekł: „I moja nadzieja w
Chrystusie”. A jam spytał: „Poznałeś mnie po znaku?” On rzekł: „Tak jest i pokój niech będzie z
tobą.” Wtedy począłem go ciągnąć za język i poczciwina wygadał wszystko. Jego pan, ów Pansa,
sam jest wyzwoleńcem wielkiego Pansy i dostawia kamienie Tybrem do Rzymu, które niewolnicy i
ludzie najemni wyładowują z tratew i dźwigają do budujących się domów nocami, by we dnie nie