wszystkim, bo i z czerwonymi złotymi półgarncówka się znajdzie, zakopana osobno, aby w
razie przygody całej gotowizny nie utracić. Prócz tego są i innych Billewiczów solówki,
ale te podczas mojej nieobecności pod dyrekcją tej oto panny zakopywano i ona jedna
potrafi wykalkulować miejsce, bo człowiek, który je nosił, umarł. PozwóIże nam, wasza
książęca mość, jechać obojgu, to przywieziem wszystko.
Bogusław spojrzał na niego bystro.
- Jak to? Paterson powiadał, żeś już waszmość czeladź wysłał, a skoro wyjechała, to musi
wiedzieć, gdzie pieniądze.
- Ale o innych nikt nie wie, tylko ona.
- Przecie muszą być zakopane w jakimś wyraźnym miejscu, które wskazać słowy albo
delineare na papierze Å‚atwo.
- Słowa wiatr -odrzekł miecznik - a na delineacjach czeladź się nie zna. Pojedziemy
oboje, ot, co!
- Dla Boga, toż waść musi znać dobrze swoje sady, więc jedź sam. Po co panna Aleksandra
ma jechać?
- Sam nie pojadę! -odrzekł rezolutnie pan miecznik.
Bogusław po raz drugi spojrzał nań badawczo, po czym siadł wygodniej i trzciną, którą
trzymał w ręku, począł uderzać się po butach.
- Koniecznie? -rzekł. - A dobrze! Ale w takim razie dam wam dwa regimenty jazdy, które
was odwiozÄ… i przywiozÄ….
Nie potrzeba nam żadnych regimentów. Sami pojedziem i wrócim. To nasze strony, nic nam
tam nie grozi.
- Jako gospodarz czuły na dobro swych gości nie mogę pozwolić, ażeby panna Aleksandra
jechała bez siły zbrojnej, wybieraj więc waść: albo sam, albo oboje z eskortą.
Pan miecznik spostrzegł, że wpadł we własne sidła, i do takiego go to gniewu przywiodło,
że zapomniawszy o wszelkich ostrożnościach, zakrzyknął:
- To wasza książęca mość wybieraj: albo pojedziem oboje bez regimentów, albo pieniędzy
nie dam!
Panna Aleksandra spojrzała na niego błagalnie, lecz on już poczerwieniał i sapać począł.
Był to jednak człowiek z natury ostrożny, nawet nieśmiały, lubiący zgodnie wszystkie
sprawy załatwiać, ale za to gdy raz przebrano z nim miarę, gdy sobie zbytnio przeciw komu
na wąs namotał lub gdy o billewiczowski honor chodziło, wówczas z desperacką jakąś odwagą
rzucał się do oczu, choćby najpotężniejszemu nieprzyjacielowi.
Więc i teraz porwał się ręką za lewy bok i trzasnąwszy szablą począł krzyczeć na całe
gardło:
- Cóż to tu, jasyr? Oprymować chcą wolnego obywatela? Kardynalne prawa deptać?
Bogusław, oparty plecami o poręcz krzesła, patrzył na niego uważnie, bez widomych oznak
gniewu, jeno wzrok jego stawał się z każdą chwilą zimniejszy, a szpicrutą coraz szybciej
uderzał się po butach. Gdyby pan miecznik znał go lepiej, wiedziałby, że ściąga na swą