dopiero obcy, dróg nie znający. Tam obronią ją Domaszewicze, myśliwi i Stakjanowie Dymni,
a jeśli nie masz ich, jeśli ruszyli wszyscy za panem Wołodyjowskim, toż tymi lasami można
aż hen! do innych województw ciągnąć i w innych puszczach spokoju szukać.
Wspomnienie pana Wołodyjowskiego rozweseliło Oleńkę. Takiego by jej opiekuna! to prawy
żołnierz, to szabla, pod którą i przed Kmicicem, i przed Radziwiłłami samymi można się
schronić. Tu przypomniało się jej, że on to właśnie radził wówczas, gdy Kmicica w
Billewiczach schwytał, ażeby w Puszczy Białowieskiej spokoju szukać.
I słusznie mówił! Rogowska i Zielonka za blisko Radziwiłłów, a koło Białowieży stoi
właśnie ten Sapieha, który dopiero co starł z oblicza ziemi najstraszniejszego Radziwiłła.
Zatem do Białowieży, do Białowieży, choćby dziś, jutro!... Niech tylko miecznik rosieński
przyjedzie, nie będzie zwlekała!
Ochronią ją ciemne głębie Białowieży, a później, gdy burza przejdzie, klasztor. Tam jeno
spokój prawdziwy być może i zapomnienie wszystkich ludzi, wszystkiego bólu, żalu,
pogardy...
tom III
Rozdział XVI
Pan miecznik rosieński wrócił w kilka dni później. Mimo iż jechał z glejtem Bogusławowym,
dotarł tylko do Rosień; do samych zaś Billewicz nie było po co jeździć, gdyż nie było ich
już na świecie. Dwór, zabudowania, wieś, wszystko zostało do cna spalone w ostatniej
bitwie, którą ksiądz Straszewicz, jezuita, stoczył na czele swego oddziału z kapitanem
szwedzkim Rossą. Lud był w lasach lub w partiach zbrojnych. Zostały na miejscu wsi
zamożnej jeno ziemia i woda.
Drogi przytym pełne były ?grasantów", to jest zbiegów z wojsk rozmaitych którzy znacznymi
kupami chodząc, rozbojem się trudnili, tak że nawet pomniejsze komendy wojskowe nie były
od nich bezpieczne. Nie zdołał się zatem pan miecznik nawet i o tym przekonać, czy
zakopane w sadzie solówki ze srebrem i pieniędzmi ocalały, i powrócił do Taurogów wielce
zły, zgryziony, z okrutną przeciw niszczycielom w sercu zawziętością.
Ledwie nogą zstąpił z kałamaszki, wciągnęła go Oleńka do swej komnaty i opowiedziała mu
wszystko, co jej Hassling-Ketling powiadał.
Zatrząsł się na to stary szlachcic, który nie mając własnego potomstwa, dziewczynę jak
córkę kochał. Przez jakiś czas łapał się tylko za głownię szabli, powtarzając: ?Bij, kto
cnotliwy!" - wreszcie za głowę się porwał i tak mówić począł:
- Mea culpa, mea maxima culpa! bo mi i samemu czasem do łba przychodziło, i ten i ów
szeptał, że ów piekielnik w amorach dla ciebie utonął, a ja nie mówiłem nic, jeszczem się
w boki brał myśląc: ?Nuż się ożeni!" Gosiewskim krewniśmy, Tyzenhauzom także... Czemu nie
mamy być krewni Radziwiłłom? Za pychę to, za pychę Bóg mię karze... Zacne zdrajca
pokrewieństwo obmyślił. Takim nam być chciał krewnym... bodaj go zabito!... jako dworski
byk wiejskim jałoszkom! Bodaj go zabito! Ale poczekasz! Pierwej ta ręka i ta szabla
spróchnieją!..