nakazuje...
Gdy tak mówił ze smutkiem w delikatnej twarzy i oczyma ku pułapowi zwróconymi, wydawał
jej się wzniosłym jako ci bohaterowie starożytni, o których stary pułkownik Billewicz jej
opowiadał, co sam w Korneliuszu wyczytał. I wzbierało w niej serce podziwem,
uwielbieniem. Powoli doszło do tego, że gdy myśli o nienawistnym Andrzeju Kmicicu zbyt ją
zmęczyły, myślała o Bogusławie, aby się ukoić i pokrzepić. Tamten uosabiał dla niej
straszliwą i ponurą ciemność, ten światło, w którym rada się kąpie każda dusza stroskana.
Pan miecznik rosieński i panna Kulwiecówna, którą także sprowadzono z Wodoktów, popychali
jeszcze Oleńkę po owej pochyłości, śpiewając od rana do wieczora hymny pochwalne na cześć
Bogusława. Ciążyli mu wprawdzie oboje w Taurogach tak, iż o tym tylko myślał, jakby ich
grzecznie precz wyprawić, ale ich sobie zjednał, a zwłaszcza pana miecznika, który z
początku niechętny, nawet zagniewan, nie mógł się jednak przyjaźni i faworom Radziwiłła
oprzeć.
Gdyby Bogusław był tylko znamienitego rodu szlachcicem, nie zaś Radziwiłłem, nie
księciem, nie magnatem w monarchiczny niemal majestat przyodzianym, byłaby może
Billewiczówna zakochała się w nim na śmierć i życie, wbrew testamentowi starego
pułkownika, który jej wybór tylko między klasztorem a Kmicicem zostawiał. Lecz była to
panna surowa dla siebie samej i dusza bardzo prawa, więc nawet nie dopuściła do głowy ani
marzenia o niczym innym, jak o wdzięczności i podziwieniu dla księcia.
Ród jej był zbyt mały, by mogła zostać żoną, a zbyt wielki, by mogła zostać kochanicą
Radziwiłła, patrzyła więc na niego, jakby patrzyła na króla będąc przy dworze. Próżno sam
starał się nasuwać inne myśli; próżno sam, zapamiętawszy się istotnie w miłości, częścią
z rachuby, częścią z uniesienia, powtarzał nieraz, co swego czasu mówił pierwszego
wieczoru w Kiejdanach, że Radziwiłłowie nieraz się z szlachciankami żenili; owe myśli nie
czepiały się jej, jak woda nie czepia się piersi łabędziej, i pozostała, jaką była,
wdzięczną, przyjazną, wielbiącą, szukającą ulgi w myśli o bohaterze, lecz w sercu
spokojnÄ….
On zaś nie umiał się w jej uczuciach połapać i często wydawało mu się, że jest bliskim
celu. Lecz sam ze wstydem i złością wewnętrzną spostrzegał, że nie jest tak śmiałym
względem niej, jak bywał względem najpierwszych dam w Paryżu, w Brukseli i w Amsterdamie.
Może to było dlatego, że się naprawdę zakochał; a może dlatego, że w tej pannie, w jej
twarzy, ciemnych brwiach i surowych oczach było coś takiego, co nakazywało szacunek.
Jeden jedyny Kmicic nie podlegał swego czasu temu wpływowi i ani dbając śmiało garnął się
do całowania tych surowych oczu i dumnych ust, ale Kmicic był jej narzeczonym.
Wszyscy inni kawalerowie, począwszy od pana Wołodyjowskiego, skończywszy na bardzo
rubasznej szlachcie pruskiej w Taurogach i samym księciu, mniej byli z nią poufali niż z
innymi pannami takiej samej kondycji. Księcia unosiła wprawdzie popędliwość, ale gdy raz
w karecie nacisnął jej nogę szepcząc jednocześnie: ?Nie bój się..." - a ona odrzekła, iż
właśnie boi się, by nie pożałowała położonej w nim ufności, Bogusław zmieszał się i