kapitulację się zgodzili?- oto wówczas, gdyśmy armaty od Bernardynów na Stare Miasto
wyrychtowali. Nie żałowano tu naszej krwi, bracia, hojnie nią szafowano, a pożałowano
tylko samego nieprzyjaciela. To my, bracia, substancję zostawiamy bez gospodarza, czeladź
bez pana, żonę bez męża, dziatki bez ojca... (o moje dziatki, co się z wami teraz
dzieje!) i przychodzimy tu z gołą piersią na armaty, a jakaż nam za to nagroda? Oto taka:
Wittenberg wolny odchodzi i jeszcze go honorujÄ… na drogÄ™. Odchodzi kat naszej ojczyzny,
odchodzi bluźniciel przeciw wierze, Najświętszej Panny wróg zaciekły, podpalacz naszych
domów, zdzierca naszych szat ostatnich, morderca żon i dziatek naszych! (o moje dziatki,
gdzie wy teraz!) hańbiciel duchowieństwa i panienek Bogu poświęconych... Biada tobie,
ojczyzno! hańba tobie, szlachto! paroksyzm tobie nowy, wiaro nasza święta! biada wam,
kościoły utrapione, płacz tobie i narzekanie, Częstochowo! - bo Wittenberg odchodzi wolno
i wróci wkrótce łzy i krew wyciskać, dobijać, których nie dobił, palić, czego jeszcze nie
spalił, hańbić, czego jeszcze nie zhańbił. Płacz, Korono i Litwo, płaczcie, wszystkie
stany, jako ja płaczę, stary żołnierz, który, do grobu zstępując, na paroksyzm wasz
patrzeć musi... Biada tobie, Illium, miasto starego Priama! Biada! biada! biada!
Tak to prawił pan Zagłoba, a tysiące słuchały go i gniew podnosił szlachcie włosy na
czuprynach, on zaś jechał dalej i znów biadał, i szaty darł na sobie, i piersi odkrywał.
Wnikał też i w wojsko, które także chętnie skargom jego ucho podawało, istotnie bowiem
straszliwa była przeciw Wittenbergowi we wszystkich sercach zawziętość. Tumult byłby
wybuchł od razu, ale powstrzymał go sam Zagłoba z obawy, że gdy za wcześnie wybuchnie,
wówczas Wittenberg może się jeszcze jakoś wyratować, a jeśli wybuchnie wówczas, gdy
będzie wyjeżdżał z miasta i na oczy się pospolitemu ruszeniu pokaże, to go na szablach
rozniosÄ…, zanim siÄ™ kto opatrzy, co siÄ™ dzieje.
I wyrachowania jego sprawdziły się zupełnie. Na widok okrutnika szał ogarnął mózgi
niesfornej a podpiłej szlachty i w mgnieniu oka burza wybuchła straszliwa. Czterdzieści
tysięcy szabel zabłysło w słońcu, czterdzieści tysięcy gardzieli poczęło ryczeć: ?Śmierć
Wittenbergowi!" -?Dawajcie go sam!" - ?Bigosować! bigosować!" Do tłumów szlacheckich
przyłączyły się tłumy niesforniejszej jeszcze, a rozbestwionej niedawnym przelewem krwi
czeladzi, nawet karniejsze regularne chorągwie jęły szemrać groźnie przeciw ciemięzcy i
burza poczęła lecieć z wściekłością na sztab szwedzki.
W pierwszej chwili stracili wszyscy głowę, choć wszyscy od razu zrozumieli, o co idzie.
?Co czynić!" - ozwały się głosy przy królu. ?Jezu miłosierny!"
?Ratować! osłaniać!" - ?Hańba nie dotrzymać umowy!"
Wtem tłumy rozżarte wpadają między chorągwie, cisną je, chorągwie mieszają się, nie mogąc
ustać na miejscu. Naokół widać szable, szable i szable, pod nimi rozpalone twarze,
wytrzeszczone oczy, wyjące usta; zgiełk, szum i dzikie okrzyki rosną z przerażającą
szybkością, na czele leci czeladź, ciury i wszelka wojskowa hołota, podobniejsza do
zwierząt lub diabłów niż do ludzi.
Zrozumiał i Wittenberg, co się dzieje. Twarz mu pobladła jak płótno, pot obfity a zimny