padła na serca. A zwad, a pojedynków namnożyło się w mgnieniu oka. I o co? Po co? Bo i to
trzeba wiedzieć, że nie masz takiego, który by się wzajemnym afektem tej panienki mógł
pochlubić, w to tylko każdy ślepo wierzy, że prędzej później on jeden coś wskóra.
- Ona, jakoby ją malował! - mruknął znów Wołodyjowski.
- Za to obie panienki pokochały się okrutnie - mówił dalej Hassling- jedna bez drugiej
krokiem nie ruszy, że zaś panna Borzobohata rządzi, jak sama chce, w Taurogach...
- Jak to? - przerwał mały rycerz.
- Bo rządzi wszystkimi. Sakowicz na wyprawę teraz nie pojechał, taki rozkochany, a
Sakowicz pan absolutny we wszystkich książęcych posiadłościach. Przez niego rządzi panna
Anna.
- Takiż on rozkochany? - spytał znów Wołodyjowski.
- I najbardziej sobie dufa, bo to człek sam przez się bardzo możny.
- A zowie siÄ™ Sakowicz?
- Wasza mość chcesz go, widzę, dobrze zapamiętać?
- I... zapewne! -odrzekł niby niedbale Wołodyjowski, ale tak przy tym złowrogo wąsikami
ruszył, że Zagłobę ciarki przeszły.
- Owóż to tylko chciałem dodać - rzekł Hassling - że gdyby panna Borzobohata kazała
Sakowiczowi, by księcia zdradził, a jej i towarzyszce ucieczkę ułatwił, myślę, że
uczyniłby to bez wahania; ale o ile wiem, woli to ona za plecami Sakowicza czynić, może
na złość mu... kto wie... dość, że zwierzył mi się jeden oficer, rodak mój (tylko
niekatolik), że tam już cały wyjazd pana miecznika z pannami ułożony, oficerowie do
spisku wciągnięci... że to ma wkrótce nastąpić...
Tu Hassling począł oddychać ciężko, bo się zmęczył i resztkami sił gonił.
- I to jest najważniejsza rzecz, jaką miałem waćpanom powiedzieć!-dodał pospiesznie.
Wołodyjowski i Kmicic aż za głowy się porwali.
- Dokąd mają uciekać?
- Do puszcz i puszczami się do Białowieży przebierać... Tchu mi brak!...
Dalszą rozmowę przerwało wejście ordynansa sapieżyńskiego, który wręczył Wołodyjowskiemu
i Kmicicowi po ćwiartce papieru złożonej we czworo. Ledwo rozwinął swoją Wołodyjowski,
wnet ozwał się:
- Rozkaz, by już stanowiska do jutrzejszej roboty zajmować.
- Słyszycie, jak kartauny ryczą? - zawołał Zagłoba.
- No, jutro! jutro!
- Uf! gorąco! -rzekł pan Zagłoba. - Zły dzień do szturmu... Niech licho porwie takie
upały. Matko Boska... Niejeden przecie jutro mimo upału ostygnie, ale nie ci, nie ci,
którzy się Tobie polecają, Patronko nasza... Ależ grzmią działa!... Za starym już do
szturmów... otwarte pole co innego.
Wtem nowy oficer ukazał się we drzwiach.
- Jest li tu jegomość pan Zagłoba? - spytał.