- Taki on do gonienia jak Niemiec do postu - rzekł Zagłoba.
- Chwała Bogu i za to, że wojska w całości ! - wtrącił Wołodyjowski.
- Podrwili boćwinkowie! -zawołał Zagłoba. - Ha! trudno! Musim znów dziurę w
Rzeczypospolitej na współkę łatać!
- Waćpan na litewskie wojsko nie gadaj - odparł Charłamp. - Carolus jest wojennik wielki
i nie sztuka z nim przegrać. A wyście to, koroniarze, nie podrwili pod Ujściem, a pod
Wolborzem, a pod Sulejowem, a w dziesięciu innych miejscach? Sam pan Czarniecki przegrał
pod Gołębiem! Dlaczego nie miał przegrać i pan Sapieha, zwłaszcza gdyście go, jako
sierotÄ™, samego zostawili?
- A cóż my to na tańce pod Warkę poszli? - rzekł z oburzeniem Zagłoba.
- Wiem, że nie na tańce, jeno na bitwę, i Bóg dał wam wiktorię. Ale kto wie, czy nie
lepiej było nie chodzić, bo u nas powiadają, że wojsko obojga narodów, każde z osobna,
może być pobite, ale w kupie i sam piekielny komput mu nie poradzi.
- Może to być -rzekł Wołodyjowski - ale co wodzowie uradzili, w to nam nie wchodzić. Nie
bez tego też, żeby waszej winy nie było!
- Musiał tam Sapio pokawić, już ja go znam! - rzekł Zagłoba.
- Temu nie mogę negować! - mruknął pod nosem Charłamp.
Tu umilkli na chwilę, jeno od czasu do czasu spoglądali na się ponuro, bo im się wydało,
że szczęście Rzeczypospolitej psuć się na nowo poczyna, a przecie tak niedawno pełni byli
wszyscy ufności i nadziei. Wtem Wołodyjowski rzekł:
- Pan kasztelan powraca!
I wyszedł z izby.
Kasztelan powracał rzeczywiście; Wołodyjowski wybiegł przeciw niemu i z dala począł wołać:
- Mości kasztelanie! Król szwedzki zgwałcił litewskie wojsko i z saku umknął. Jest tu
towarzysz z listami od pana wojewody wileńskiego.
- Dawaj go sam! -krzyknÄ…Å‚ Czarniecki. - Gdzie on jest?
- U mnie. Zaraz go przystawiÄ™.
Lecz pan Czarniecki tak przyjął do serca wiadomość, że nie chciał czekać, jeno
natychmiast zeskoczył z kulbaki i wszedł do kwatery Wołodyjowskiego. Porwali się z ław
wszyscy, widząc go wchodzącego, on zaś ledwie im głową skłonił, już rzekł:
- ProszÄ™ o listy!
Charłamp podał mu zapieczętowane pismo. Kasztelan poszedł z nim przed okno, bo w chałupie
było ciemno, i począł je czytać ze zmarszczoną brwią i troską w twarzy. Od czasu do czasu
gniew błyskał mu w obliczu.
- Zalterował się pan kasztelan - szeptał do Skrzetuskiego Zagłoba- obacz, jak mu dzioby
poczerniały; zaraz i szeplenić zacznie, co zawsze czyni, gdy go cholera chwyci.
Wtem pan Czarniecki skończył czytać, przez chwilę całą pięścią kręcił brodę i myślał, na
koniec ozwał się dźwiękliwym, niewyraźnym głosem:
- A pójdź no tu bliżej, towarzyszu !