- W skok! bij!
A do wiśniowieckiej pod Szandarowskim:
- W nich!
I tak puszczał jedną za drugą, póki wszystkich nie odprawił. Przy ostatniej sam stanął na
czele i zakrzyknąwszy: ?W imię Boże! szczęśliwie!" - ruszył z innymi.
A wszakże dwa pułki rajtarii, stojąc w odwodzie, widziały, co się dzieje, lecz
pułkowników ogarnęło osłupienie tak wielkie, że nim ruszyli się z miejsca, już laudańska,
rozpuściwszy konie, szła na nich niepowstrzymanym pędem. Uderzywszy rozmiotła pierwszy
pułk jak wicher liście, zepchnęła go na drugi, zmieszała drugi, wtem doskoczył za nią
Szandarowski i rozpoczęła się rzeźba straszna, lecz krótko trwająca; po chwili rozerwały
się szeregi szwedzkie i tłum bezładny począł umykać ku głównej armii.
Chorągwie Czarnieckiego biegły za nimi z krzykiem straszliwym, siekąc, bodąc, pole
trupami zaściełając.
Stało się wreszcie jasnym, dlaczego pan Czarniecki kazał Wąsowiczowi zdobywać most,
chociaż nie miał zamiaru po nim przechodzić. Oto główna uwaga całej armii skupiła się na
ów punkt, i dlatego nikt nie bronił, i nie miał czasu bronić przeprawy wpław. Przy tym
wszystkie niemal paszcze armatnie i cały front wojsk nieprzyjacielskich zwrócony był za
rzekę ku mostowi, a teraz gdy trzy tysiące jazdy szło jej w bok całym pędem, teraz
dopiero trzeba było zmieniać szyk, formować nowy front, by się choć jako tako od
uderzenia zasłonić. Jakoż stał się straszliwy skrzęt i zamieszanie: pułki piechoty, jazdy
odwracały się co duchu ku nieprzyjacielowi, łamiąc się w pośpiechu, zawadzając jedne o
drugie, stawając byle gdzie, nie rozumiejąc wśród wrzasku i tumultu komendy, działając na
własną rękę. Próżno oficerowie czynili nadludzkie usiłowania, próżno margrabia ruszył
natychmiast stojące pod lasem w rezerwie pułki jazdy; nim do jakiejkolwiek sprawy
przyszli, nim piechota zdołała dzidy tylnymi końcami w ziemię zasadzić, byje nadstawić
nieprzyjacielowi, wpadła chorągiew laudańska jak duch śmierci, w sam środek szyków; za
nią druga, trzecia, czwarta, piąta, szósta. Dopieroż rozpoczął się dzień sądu! Dymy
strzałów muszkietowych przykryły, jakoby chmurą, całą bitwę, a w tej chmurze huk,
wrzenie, nadludzkie głosy rozpaczy, krzyki tryumfu, przeraźliwe dźwiękanie żelaza, jakby
w kuźni piekielnej, grzechotanie muszkietów; czasem błysnął proporzec i zapadł w dymy,
czasem złota szpica chorągwi pułkowej, i znów nic nie widziałeś, jeno łoskot rozlegał się
coraz straszliwszy, jakoby ziemia zarwała się nagle pod rzeką i jakoby wody jej spadały w
przepaść niezgłębioną. Wtem z boku nowe zabrzmiały wrzaski: to Wąsowicz przeszedł most i
szedł w bok nieprzyjaciela. Wówczas niedługo już trwała bitwa. Z owej chmury poczęły się
wysuwać i biec ku lasowi potężne kupy ludzkie, bezładne,
obłąkane, bez czapek, hełmów, bez broni. Za nimi lunął wkrótce cały potok ludzki w
najokropniejszym zwichrzeniu. Artyleria, piechota, jazda, pomieszane ze sobą, uciekały ku
lasowi, oślepłe z trwogi i przerażenia. Niektórzy żołnierze krzyczeli wniebogłosy,
niektórzy uciekali w milczeniu, osłaniając głowy rękoma, inni w biegu zrzucali odzież,