pojedynczych oficerów przebiegających między pułkami. Barwna szwedzka piechota poczęła
wysypywać się na środek równiny; pułki formowały się jeden za drugim w oczach polskich
żołnierzy i stawały rojnie, na kształt kraśnych stad ptactwa. Nad głowami ich podnosiły
się ku słońcu czworoboki potężnych dzid, którymi piechurowie zasłaniali się przed impetem
jazdy. Na koniec ujrzano tłumy jazdy szwedzkiej pancernej, biegnące kłusem na skrzydłach;
zataczano i odprzodkowywano na gwałt armaty. Wszystkie przygotowania, cały ten ruch widać
było jako na dłoni, bo wstało słońce jasne, przepyszne, i rozświeciło całą krainę.
Pilica dzieliła dwa wojska.
Na szwedzkim brzegu ozwały się trąby, kotły, bębny i krzyki żołnierstwa stawającego co
duchu do sprawy, a pan Czarniecki kazał również dąć w krzywuły i następował ze wszystkimi
chorÄ…gwiami ku rzece.
Wtem poskoczył co tchu w dzianecie do Wąsowiczowej chorągwi, która była najbliżej rzeki.
- Stary żołnierzu! - krzyknął - ruszaj mi ku mostowi, tam z koni i do muszkietów! Niech
się na ciebie cała potęga obróci! Prowadź!
Wąsowicz jeno poczerwieniał nieco z ochoty i machnął buzdyganem.
Ludzie krzyk uczyniwszy pomknęli za nim jak tuman kurzawy gnanej
wiatrem.
Dopadłszy na trzysta kroków do mostu zwolnili biegu; tuż dwie trzecie zeskoczyło z kulbak
i biegiem ruszyło ku mostowi.
Szwedzi zaś ruszyli z drugiej strony i wkrótce zagrały muszkiety, zrazu wolniej, potem
coraz prędzej, jakby tysiąc cepów biło nieregularnie w klepisko. Dymy rozciągnęły się na
rzekę. Krzyki zachęty brzmiały przy jednym i drugim naczółku. Uwaga obu wojsk skupiła się
na most, który był drewniany, wąski, zatem trudny do zdobycia, a łatwy do obrony.
Jednakże tylko przezeń można się było dostać do Szwedów.
Toteż w kwadrans później pchnął pan Czarniecki dragonię Lubomirskiego w pomoc Wąsowiczowi.
Lecz Szwedzi poczęli już i z armat ostrzeliwać przeciwległy naczółek. Zataczano coraz
nowe sztuki i faskule poczęły z wyciem przelatywać ponad głowami Wąsowiczowych i
dragonii, padać na łąkę i ryć w zagony ziemię, obrzucając walczących darnią i błotem.
Margrabia badeński stojąc pod lasem, na tyłach armii, patrzył przez perspektywę na bitwę.
Od czasu do czasu zaś odejmował ją od oczu i spoglądając ze zdziwieniem na swój sztab,
wzruszał ramionami.
- Poszaleli - mówił - koniecznie chcą ów most sforsować. Kilka dział i dwa lub trzy pułki
może go przed całą armią bronić.
Jednakże Wąsowicz coraz potężniej następował ze swymi ludźmi, więc i obrona stawała się
coraz zaciętszą. Most stawał się punktem środkowym bitwy, ku któremu z wolna poczęła
ciężyć i ściągała się cała linia szwedzka. W godzinę później zmienił się jej cały szyk i
zwrócił się bokiem do poprzedniej pozycji. Most zasypywano po prostu deszczem ognia i
żelaza; ludzie Wąsowicza poczęli padać gęstym trupem, tymczasem przylatywały ordynanse
coraz gwałtowniejsze, by koniecznie szli naprzód.