Stojący na majdanie słyszeli doskonale, a w końcu widzieli ludzi i konie, lecz że w lesie
było ciemno, nie mogli poznać, co to za wojsko, nie alarmowali się zaś bynajmniej ani
przypuszczając, by z tamtej strony mógł jakikolwiek inny niż szwedzki oddział zajeżdżać.
Dopiero ów ruch półksiężycowy zdziwił i zaniepokoił ich. Ozwały się zaraz wołania na
tych, którzy byli w budynkach. Nagle naokół karczmy rozległ się krzyk: Ałła!, i huk kilku
wystrzałów. W jednej chwili ciemne tłumy żołnierzy pojawiły się, jakby spod ziemi
wyrosły. Uczynił się zamęt i szczękanie szablami, klątwy, stłumione krzyki, lecz wszystko
nie trwało dłużej nad dwa pacierze.
Po czym na majdanie przed karczmą zostało kilka ciał ludzkich i końskich, oddział zaś
Wołodyjowskiego ruszył dalej, prowadząc ze sobą dwudziestu pięciu jeńców.
Szli teraz w skok, poganiając płazami szabel rajtarskie konie, i skoro świt doszli do
Magnuszewa. W obozie Czarnieckiego nikt nie spał; wszyscy byli w pogotowiu. Sam kasztelan
wyszedł przeciw podjazdowi wspierając się na obuszku, wychudzony i blady z bezsenności.
- Co tam? - spytał Wołodyjowskiego. - Siła masz języka?
- Jest dwudziestu pięciu jeńców.
- A ilu uszło?
- Nec nuntius cladis. Wszyscy ogarnięci!
- Ciebie jeno wysyłać, choćby do piekła, żołnierzyku! Dobrze! Wziąść ich zaraz na pytki.
Sam będę indagował!
To rzekłszy kasztelan zwrócił z miejsca, a odchodząc rzekł:
- A być w gotowości, bo może nie mieszkając ruszymy na nieprzyjaciela.
- Jak to? - rzekł Zagłoba.
- Cicho waść -odpowiedział Wołodyjowski.
Szwedzcy jeńcy bez przypiekania w mig zeznali, co było im wiadomo o siłach margrabiego
badeńskiego, o ilości armat, piechoty i jazdy. Zadumał się tedy nieco pan kasztelan, bo
się dowiedział, że wprawdzie jest to nowo zaciężna armia, ale złożona z samych starych
żołnierzy, którzy w Bóg wie ilu wojnach brali udział. Było też siła między nimi Niemców i
znaczny oddział dragonii francuskiej; cała siła przewyższała o kilkaset głów wojsko
polskie. Lecz natomiast pokazało się z zeznań, że margrabia ani przypuszczał nawet, iżby
Czarniecki był tak blisko, i wierzył, iż Polacy całą siłą oblegają króla pod Sandomierzem.
Ledwie to usłyszał kasztelan, gdy zerwał się z miejsca i zakrzyknął na swego dworzanina :
- Witowski, każ trąbić przez munsztuk, by na koń siadano!
W pół godziny później wojsko ruszyło i ruszyło świeżym rankiem majowym przez lasy i pola
rosą okryte. W końcu Warka; a raczej jej zgliszcza, bo miasto przed sześciu laty spłonęło
było niemal ze szczętem, ukazały się na widnokręgu.
Wojska Czarnieckiego szły po otwartej płaszczyźnie, więc długo się przed okiem szwedzkim
ukrywać nie mogły. Jakoż dostrzeżono je, ale margrabia mniemał, iż to są rozmaite partie,
które połączone w znaczną kupę chcą alarmować obóz.
Dopiero gdy coraz nowe chorągwie, idące rysią, ukazywały się zza lasu, powstał ruch