Wołodyjowskim niż przy wojsku zostawać.
- Złoty był pod Sandomierzem czas - mówił przeciągając się w kulbace -człek jadł, spał i
na oblężonych Szwedów z dala spoglądał, a teraz nie ma kiedy i manierki do gęby
przyłożyć. Znam ja sztukę wojenną antiquorum: wielkiego Pompejusza i Cezara, ale pan
Czarniecki nową modę wymyśla.
Przeciw wszelkiej jest to regule trząść brzuch przez tyle dni i nocy. Z głodu już
imaginacja rebelizować we mnie poczyna i ciągle mi się zdaje, że gwiazdy to kasza, a
księżyc sperka. Na psa taka wojna! Jak mi Bóg miły, tak z głodu chce się własnemu koniowi
uszy obgryźć!
- Jutro, da Bóg, wypoczniemy po Szwedach!
- Wolę już Szwedów niż taką mitręgę! Panie! Panie! kiedy Ty dasz spokój tej
Rzeczypospolitej, a staremu Zagłobie ciepły przypiecek i piwo grzane... niechby i bez
śmietany... Kołataj się, stary, na szkapie, kołataj, póki się do śmierci nie
dokołatasz... Nie ma tam który tabaki? Może ową senność nozdrzami wyparsknę... Księżyc mi
w samą gębę tak świeci, że aż do brzucha zagląda, a nie wiem, czego tam szuka, bo nic nie
znajdzie. Na psa taka wojna, powtarzam !
- Skoro wuj myślisz, że księżyc sperka, to go wuj zjedz! - rzekł Roch.
- Gdybym ciebie zjadł, mógłbym powiedzieć, że wołowinę jadłem, ale boję się, bym po
takiej pieczeni reszty dowcipu nie utracił.
- Jeśli ja wół, a wuj mój wuj, to wuj co?
- A ty, kpie, myślisz, że Altea dlatego porodziła głownię, że przy piecu
siadała?
- A mnie co do tego?
- To do tego, że jeśliś wołem, to się naprzód o ojca swego dopytuj, nie o wuja, bo Europę
byk porwał, ale brat jej, który wypadł wujem jej potomstwu, był dlatego człowiekiem.
Rozumiesz?
- Co prawda, nie rozumiem, ale zjeść, to bym też co zjadł.
- Zjedz licha i daj mnie spać! Co tam, panie Michale? Czemuśmy to stanęli?
- Warkę widać -rzekł Wołodyjowski. - Ot, wieża kościelna błyszczy w miesiącu.
- A Magnuszew jużeśmy minęli?
- Magnuszew został na prawo. Dziwno mi, że po tej stronie rzeki żadnego podjazdu
szwedzkiego nie masz. Pojedziem do tych chaszczów i postoim, może nam Bóg spuści jakowego
języka.
To rzekłszy pan Michał wprowadził oddział do zarośli i ustawił o sto kroków po obu
stronach drogi przykazawszy, by cicho stali i cugle trzymali krótko, aby który koń nie
zarżał.
- Czekać! - rzekł. - Posłuchamy, co się za rzeką dzieje, a może i co obaczym.
Stanęli więc, lecz długi czas nie było nic słychać prócz słowików, które w pobliskim gaju
olszynowym zaśpiewywały się na śmierć. Strudzeni żołnierze poczęli się kiwać w kulbakach,