Po chwili wszyscy zebrali się pod głównymi drzwiami i wnet wieść, że Kmicic chce się
prochami wysadzić, rozniosła się na wszystkie strony. Stali tedy jak w kamienie zmienieni
ze zgrozy; tymczasem pan Wołodyjowski podniósł głos i mówił wśród ciszy grobowej :
- Wszystkich tu obecnych waszmościów biorę na świadki, żem pana Kmicica, chorążego
orszańskiego, wyzwał na bitwę samowtór i to mu przyrzekłem, iż jeśli mnie położy,
odjedzie wolno, nie doznając w tym od waszmościów przeszkody, co mu na rękojeściach
zaprzysiąc musicie na Boga Najwyższego i święty Krzyż...
- Poczekajcie jeno! -zawołał Kmicic - wolno ze wszystkimi ludźmi odjadę i pannę ze sobą
zabiorÄ™.
- Panna tu zostanie -odparł pan Wołodyjowski - a ludzie w jasyr do szlachty pójdą.
- Nie może być!
- To się prochami wysadzaj! Już my jej odżałowali, a co do ludzi, to się ich spytaj, co
wolÄ…...
Nastała znów cisza.
-- Niechże tak będzie - rzekł po chwili Kmicic.- Nie dziś ją porwę, to za miesiąc. Nie
skryjecie jej ni pod ziemią! Przysięgajcie!
- Przysięgajcie! -powtórzył pan Wołodyjowski.
- Przysięgamy na Boga Najwyższego i święty Krzyż. Amen!
- No, wychodź, wychodź waść! - rzekł pan Michał.
- Pilno waszmości na tamten świat?
- Dobrze, dobrze! jeno prędzej.
Sztaby żelazne, trzymające drzwi od wewnątrz, poczęły szczękać.
Pan Wołodyjowski usunął się w tył, a za nim szlachta, by miejsce uczynić. Wnet drzwi
otworzyły się i ukazał się w nich pan Andrzej, rosły, smukły jak topola. Brzask już był
na świecie i pierwsze blade światełka dnia padły na jego twarz hardą, rycerską a młodą.
Stanąwszy we drzwiach spojrzał śmiało na czeredę szlachty i rzekł:
- Zaufałem waszmościom... Bóg wie, czym dobrze uczynił, ale mniejsza z tym!... Który tu
pan Wołodyjowski?
Mały pułkownik wysunął się naprzód.
- Jam jest -odrzekł.
- Ho! nie na wielkoluda waszmość wyglądasz - rzekł Kmicic czyniąc przymówkę do wzrostu
rycerza. - Spodziewałem się zacniejszą figurę znaleźć, choć ci to muszę przyznać, żeś
widać żołnierz doświadczony.
Nie mogę tego waści przyznać, boś straży zaniedbał. Jeśliś taki do szabli jak do komendy,
to i nie będę miał roboty.
- Gdzie staniemy? -spytał żywo Kmicic.
- Tu... podwórzec równy jak stół.
- Zgoda! gotuj się na śmierć!
- Takiś waść pewien?