orlikowatą, a wesołą i junacką.
On się zaś w bok ujął lewą ręką, prawą do wąsa podniósł i tak mówił:
- Jeszczem w Lubiczu nie był, jeno tu ptakiem śpieszyłem do nóg panny łowczanki się
pokłonić. Prosto z obozu mnie tu wiatr przywiał, daj Boże, szczęśliwy.
- Waćpan wiedziałeś o śmierci dziadusia podkomorzego? -spytała panna.
- Nie wiedziałem, alem go łzami rzewnymi opłakał, dobrodzieja mojego, gdym się o jego
zgonie od owych szaraczków dowiedział, którzy z tych stron do mnie przybyli. Szczery to
był przyjaciel, nieledwie brat mego nieboszczyka rodzica. Pewnie waćpannie wiadomo
dobrze, że przed czterema laty aż pod Orszę do nas przybył. Wtedy mi to waćpannę obiecał
i konterfekt pokazał, do którego po nocach wzdychałem. Byłbym tu wcześniej przyjechał,
ale wojna nie matka; ze śmiercią jedno ludzi swata.
Zmieszała nieco panienkę ta śmiała mowa, więc chcąc ją na co innego odwrócić rzekła:
- To waćpan jeszcze swojego Lubicza nie widział?
- Czas na to będzie. Tu pierwsze służby i droższy legat, który naprzód chciałbym
odziedziczyć. Jeno mi się waćpanna tak od komina odwracasz, żem dotąd i w oczy spojrzeć
nie mógł. Ot! tak! odwróć się waćpanna, a ja od komina zajdę! - ot - tak!
To rzekłszy śmiały żołnierz chwycił nie spodziewającą się takiego postępku Oleńkę za ręce
i ku ognisku odwrócił, tak nią jak frygą zakręciwszy.
Ona zaś zmieszała się jeszcze bardziej i nakrywszy oczy długimi rzęsami stała tak
światłem i własną pięknością zawstydzona. Kmicic puścił ją wreszcie i uderzył się po
kontuszu.
- Jak mi Bóg miły, rarytet! Dam na sto mszy po moim dobrodzieju, że mi cię zapisał. Kiedy
ślub?
- Jeszcze nieprędko, jeszczem nie waćpana - odrzekła Oleńka.
- Ale będziesz, choćbym ten dom miał podpalić! Na Boga! myślałem,że konterfekt
pochlebiony, ale to, widzę, malarz wysoko mierzył, a chybił. Sto bizunów takiemu - i
piece mu malować, nie one specjały, którymi oczy pasę. Miłoż to taki legat dostać, niech
mnie kule bijÄ…!
- Dobrze nieboszczyk dziaduś mi powiadał, żeś waćpan gorączka.
- Tacy u nas wszyscy w Smoleńskiem, nie jak wasi Źmudzini. Raz, dwa !- i musi być, jak
chcemy, a nie, to śmierć!
Oleńka uśmiechnęła się i rzekła już pewniejszym głosem podnosząc na kawalera oczy:
- Ej! to chyba Tatarzy u was mieszkajÄ…?
- Wszystko jedno! a waćpanna moją jesteś z woli rodziców i po sercu.
- Po sercu, to jeszcze nie wiem.
- Niechbyś nie była, to bym się nożem pchnął!
- Śmiejący się to waćpan mówisz... ależ my to jeszcze w czeladnej!...Proszę do komnat. Po
długiej drodze pewnie się i wieczerza przygodzi -proszę!
Tu Oleńka zwróciła się do panny Kulwiecówny: