lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 67

- Ruszaj do Domaszewiczów - rzekł - niech z rusznicami przybywają!
- Nuże i wy, kozy! -krzyknął nagle stary na córki. - Nuże, kozy! Ruszać na wieś, budzić
szlachtę, niech się szabel imają! Pannę porwał Kmicic...co? - Boże odpuść! zbój,
warchoł... co? - Pójdźmy i my budzić - rzekł Wołodyjowski - będzie prędzej. Chodź wasze!
Konie, słyszę, już są.
Jakoż po chwili siedli na koń, z nimi dwóch czeladników: Ogarek i Syruć. Wszyscy puścili
się drogą między chatami zaścianku, bijąc we drzwi, w okna i krzycząc wniebogłosy:
- Do szabel! do szabel! Panna w Wodoktach porwana! Kmicic w okolicy!...
Słysząc te wołania jaki taki wypadał z chaty patrzeć, co się dzieje, a zrozumiawszy, o co
rzecz idzie, poczynał sam wrzeszczeć: ?Kmicic w okolicy! Panna porwana!" - i tak
wrzeszcząc ruszał na łeb na szyję ku zabudowaniom konia kulbaczyć albo do chaty szabliska
po ścianie w ciemności macać. Coraz więcej głosów powtarzało: ?Kmicic w okolicy!" -ruch
czynił się w zaścianku, światła poczęły błyskać; rozległ się płacz kobiet, szczekanie
psów. Na koniec szlachta wysypała się na drogę, po części konno, a w części pieszo. Nad
gromadą głów ludzkich połyskiwały w cieniu szable, piki, rohatyny, a nawet i widły
żelazne. Pan Wołodyjowski rzucił okiem na oddział, wnet rozesłał kilkunastu w różne
strony, a sam z resztą ruszył naprzód. Jezdni szli na czele, piesi za nimi, i ciągnęli ku
Wołmontowiczom, by się z Butrymami połączyć. Godzina była dziesiąta z wieczora, noc
jasna, lubo księżyc jeszcze nie zeszedł. Ci ze szlachty, których świeżo z wojny hetman
wielki odesłał, zaraz zwarli się w szeregi; inni, mianowicie piesi, szli mniej sprawnie,
czyniąc brzęk bronią, gawędząc i ziewając głośno, a chwilami klnąc wrażego Kmicica, który
ich słodkiego wczasu pozbawił; tak doszli aż pod Wołmontowicze, przed którymi wysunął się
ku nim zbrojny oddział.
- Stój ! kto jedzie? - poczęły wołać głosy z owego oddziału. - Gasztowtowie !
- My Butrymi, Domaszewicze już są.
- Kto u was dowodzi? - pytał pan Wołodyjowski.
- Józwa Beznogi, do usług pana pułkownika.
- Macie wieści?
- Do Lubicza ją porwał. Przeszli bagnami, by przez Wołmontowicze nie przechodzić.
- Do Lubicza? -pytał ze zdziwieniem pan Wołodyjowski. - Cóż on się tam myśli bronić?
Przecie Lubicz nie forteca?
- W siłę, widać, ufa. Ludzi przy nim ze dwieście! Pewnie też dostatki chce z Lubicza
zabrać; wozy mają ze sobą i koni luźnych kupę. Musiał nie wiedzieć o powrocie naszym z
wojska, bo śmiało sobie poczyna.
- Dobra nasza! -rzekł pan Wołodyjowski. - To nam się nie wymknie.
Strzelby ile u was?
- U nas, Butrymów, sztuk ze trzydzieści, u Domaszewiczów dwa razy tyle.
- Dobrze. Niech pięćdziesiąt ludzi ze strzelbami ruszy pod waszecią bronić przepraw na
bagnach - żywo! Reszta pójdzie ze mną. O siekierach pamiętać!
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional