- To mi polityka! -huknął Zagłoba.
W sali uczynił się szmer radosny, lecz pan starosta trzepnął się rękoma po kolanach i owe
gwary uciszył.
Forgell zmieszał się i milczał przez chwilę, po czym znowu argumentować począł: więc
nalegał, trochę groził, prosił, pochlebiał. Jako patoka płynęła z ust jego łacina, aż
krople potu uperliły mu czoło, lecz wszystko na próżno, bo po swych najlepszych
argumentach, tak silnych, że mury poruszyć by mogły, słyszał zawsze jedną odpowiedź:
- A ja tak i Zamościa nie dam, ot co!
Audiencja przeciągnęła się nad miarę, na koniec stała się dla Forgella kłopotliwą i
trudną, bo wesołość poczynała ogarniać obecnych. Coraz to częściej padało jakieś słowo
jakieś szyderstwo to z ust Zagłoby, to z innych, po którym przytłumione śmiechy odzywały
się w sali. Spostrzegł wreszcie Forgell, że trzeba ostatecznych chwycić się sposobów,
więc r rozwinął pergamin z pieczęciami, który trzymał w ręku, a na który nikt dotąd nie
zwracał uwagi, i powstawszy rzekł uroczystym, dobitnym głosem:
- Za otwarcie bram twierdzy jego królewska mość (tu znów długo wymieniał tytuły) ofiaruje
waszej książęcej mości województwo lubelskie w dziedziczne władanie!
Zdumieli się słysząc to wszyscy, zdumiał się na chwilę i pan starosta. Już Forgell począł
toczyć tryumfującym wzrokiem dokoła, gdy nagle wśród ciszy głuchej ozwał się po polsku do
starosty stojący tuż za nim pan Zagłoba :
- Ofiaruj, wasza dostojność, królowi szwedzkiemu w zamian Niderlandy. Pan starosta nie
namyślał się długo, uderzył się rękoma w boki i palnął na całą salę po łacinie:
- A ja ofiaruję jego szwedzkiej jasności Niderlandy!
W tej samej chwili sala zabrzmiała jednym ogromnym śmiechem. Trząść się poczęły brzuchy i
pasy na brzuchach; jedni klaskali w ręce, drudzy zataczali się jak pijani, inni opierali
się o sąsiadów, i śmiech brzmiał ciągle. Forgell blady był; brwi zmarszczył groźnie, lecz
czekał z ogniem w źrenicach i głową dumnie wzniesioną. Na koniec, gdy paroksyzm śmiechu
przeszedł, spytał krótkim; urywanym głosem:
- Czy to ostatnia waszej dostojności odpowiedź?
Na to pan starosta pokręcił wąsa.
- Nie! -odrzekł podnosząc jeszcze dumniej głowę-bo mam armaty na murach!
Poselstwo było skończone.
W godzin dwie później zagrzmiały działa z szańców szwedzkich, a zamojskie odpowiedziały
im z równą siłą. Cały Zamość okrył się dymem, jakby chmurą niezmierną, tylko raz po razu
łyskało w owej chmurze i grzmot huczał nieustanny. Lecz wnet ogień z ciężkich fortecznych
śmigownic przemógł. Szwedzkie kule padały w fosę lub odbijały się bez skutku o potężne
anguły; pod wieczór nieprzyjaciel musiał się cofać z bliższych szańców, twierdza bowiem
zasypywała je takim gradem pocisków, że żywy duch wytrzymać nie mógł. Uniesiony gniewem
król szwedzki kazał zapalić wszystkie okoliczne wsie i miasteczka, tak że okolica
wyglądała w nocy jak jedno morze ognia, lecz pan starosta ani o to dbał.