Miał jednak słuszność pan Jan przewićlując, że Czarniecki opatrzył Zamość w jazdę,
konieczną do podjazdów i chwytania języków. Wprawdzie pan Zamoyski miał. swojej dosyć i
wcale pomocy nie potrzebował, lecz kasztelan kijowski dwie chorągwie, które najbardziej
ucierpiały pod Gołębiem, to jest Szemberkową i laudańską, umyślnie do fortecy posłał,
żeby mogły odpocząć, odżywić się i konie srodze zmarnowane zmienić. W Zamościu przyjął je
pan Sobiepan gościnnie, a gdy się dowiedział, jacy sławni żołnierze w nich się znajdują,
tedy pod niebo ich wynosił, darami obsypał i co dzień u stołu swego sadzał.
Lecz któż opisze radość i rozrzewnienie księżnej Gryzeldy na widok pana Skrzetuskiego i
pana Wołodyjowskiego, dawnych najdzielniejszych wielkiego męża pułkowników. Padli jej do
nóg obaj, rzewne łzy na widok ukochanej pani wylewając, a i ona nie mogła płaczu
pohamować. Ileż bo wspomnień łączyło się z nimi z owych dawnych czasów łubniańskich, gdy
mąż jej, sława i ukochanie narodu, pełen sił życia, władał potężnie dziką krainą, jak
Jowisz jednym zmarszczeniem brwi wzniecając postrach wśród barbarzyństwa. Takie to
niedawne czasy, a gdzie one? Dziś władyka w grobie, krainę barbarzyńcy posiedli, a ona,
wdowa, siedzi oto na popiołach szczęścia, wielkości, smutkiem jeno żyjąc i modlitwą.
Wszelako w owych wspomnieniach tak słodycz z goryczą się pomieszała, że myśli tych trojga
rade leciały w przeszłość. Więc rozmawiali o dawnym życiu, o miejscach, których nie miały
już ujrzeć ich oczy, o dawnych wojnach, wreszcie o dzisiejszych czasach klęski i gniewu
bożego.
- Gdyby nasz książę żył! - mówił Skrzetuski - inne by były Rzeczypospolitej koleje.
Kozactwo byłoby starte, Zadnieprze przy Rzeczypospolitej, a Szwed teraz znalazłby swego
pogromiciela. Bóg zarządził, jak chciał, aby za grzechy nas ukarać.
- Oby Bóg w panu Czarnieckim obrońcę wskrzesił! - rzekła księżna Gryzelda.
- Tak i będzie! -zawołał pan Wołodyjowski. - Jako nasz książę innych panów głową
przenosił, tak i on wcale do innych wodzów niepodobny. Znam ja przecie obu panów hetmanów
koronnych i pana Sapiehę litewskiego. Wielcy to żołnierze, ale przecie jest coś w panu
Czarnieckim ekstraordynaryjnego, rzekłbyś: orzeł, nie człowiek. Niby łaskaw, a wszyscy go
się boją, ba! nawet pan Zagłoba często o krotochwilach swych przy nim zapomina. A jak
wojsko prowadzi! jak szykuje! - imaginację przechodzi! Nie może inaczej być, tylko wielki
wojennik powstaje w Rzeczypospolitej.
- Mąż mój, który go pułkownikiem znał, jeszcze wówczas wielkość mu przepowiadał - rzekła
księżna.
- Mówiono nawet, że żony na naszym dworze miał szukać - wtrącił pan Wołodyjowski.
- Nie pamiętam, aby o tym była mowa - odparła księżna.
Jakoż nie mogła pamiętać, bo nigdy nic podobnego nie było, ale pan Wołodyjowski chytrze
na razie to wymyślił chcąc zwrócić rozmowę na fraucymer księżnej i o pannie Anusi
Borzobohatej czegoś się dowiedzieć, albowiem wprost pytać osądził za rzecz nieprzyzwoitą
i zbyt względem majestatu księżnej poufałą. Lecz wybieg się nie udał. Księżna wróciła
znów myślą do męża i wojen kozackich, za czym i mały rycerz pomyślał: ?Nie ma Anusi, może