- Tędy ich bokiem obejdziemy i z tyłu na nich uderzym.
- Pod wodę konie nie popłyną.
- Leniwo idzie. Popłyną! Ta woda prawie stoi.
- Konie skostniejÄ… i ludzi nie utrzymajÄ…. Zimno jeszcze.
- Ludzie popłyną za ogonami. To wasz tatarski proceder.
- Ludzie skostniejÄ….
- RozgrzejÄ… siÄ™ w ogniu.
- Kiszmet!
Nim zmroczyło się na świecie, Kmicic kazał naciąć pęki łoziny, zwiędłego sitowia, trzcin
i poprzywiązywać koniom do boków.
Przy pierwszej gwieździe rzucił w wodę około ośmiuset koni i poczęli płynąć. On sam
płynął na czele, lecz wkrótce zmiarkował, że tak wolno posuwają się naprzód, iż za dwa
dni nie przepłyną poza szańce.
Wówczas kazał się przeprawić na drugi brzeg.
Niebezpieczne to było przedsięwzięcie. Drugi brzeg był prosty i bagnisty Konie, choć
lekkie, Ignęły po brzuchy. Lecz posuwali się naprzód, lubo wolno i ratując jeden drugiego.
Tak szli parÄ™ stai.
Gwiazdy pokazywały północ. Wtem od południa doszły ich echa dalekiej palby.
- Bitwa poczęta! -krzyknął Kmicic.
- Potoniem! -odpowiedział Akbah-Ułan.
- Za mnÄ…!
Tatarzy nie wiedzieli, co czynić, gdy nagle spostrzegli, iż koń Kmicicowy wynurzył się z
błota, trafiwszy widocznie na twardy grunt.
Jakoż poczęła się ława piasku. Po wierzchu było wody do piersi końskich, lecz grunt pod
spodem twardy. Szli zatem żwawiej. Na lewo mignęły im dalekie ognie!
- To szańce! -rzekł cicho Kmicic. - Mijamy! Obejdziemy!
Po chwili minęli szańce istotnie. Wówczas zwrócili na lewo i wparli znów bachmaty w
rzekę, aby wylądować za szańcami.
Przeszło sto koni ulgnęło tuż przy brzegu. Lecz ludzie wydostali się na brzeg prawie
wszyscy. Kmicic kazał spieszonym siadać za jezdnymi i ruszył ku szańcom. Poprzednio
zostawił był dwustu wolentarzy z rozkazem, by niepokoili szańce z przodu przez ten czas,
gdy im będzie tył zachodził. Jakoż zbliżywszy się usłyszał strzały zrazu rzadkie, potem
coraz gęstsze.
- Dobrze! - rzekł -tamci atakują!
I ruszyli.
W ciemności widać było tylko gromadę głów podskakujących pod miarę końskiego chodu;
szabla nie zabrzękła, zbroja nie zadzwoniła, Tatarzy i wolentarze umieli iść tak cicho
jak wilcy.
Od strony Janowa palba stawała się coraz potężniejsza, widoczne było, że pan Sapieha