dość na tym: wody z wiosną rozlały zmieniwszy pola, łąki i niższe drogi w grząskie błoto.
Bogusław nie miał innego wyboru, jak bić się, zwyciężyć lub zginąć. O odwrocie niepodobna
mu było myśleć.
- Dobrze - rzekł Kmicic - zacną ma rajtarię, ale ciężką. Nie będzie z niej na dzisiejsze
błota użytku.
Po czym zwrócił się do Akbah-Ułana.
- Schudłeś! -rzekł uderzając go w brzuch pięścią - ale po bitwie dukatami książęcymi
sobie kałdun napełnisz.
- Bóg stworzył nieprzyjaciół, aby mężowie wojenni łup z kogo brać mieli -odrzekł poważnie
Tatar.
- A jazda Bogusławowa stoi przeciw wam?
- Jest ich kilkaset koni dobrych, a wczoraj nadesłano im regiment piechoty i okopali się.
- Zaśby ich nie można w pole wywabić?
- Nie wychodzÄ….
- A obejść i zostawić, aby się do Janowa dostać?
- Na drodze leżą.
- Trzeba będzie coś obmyślić!
To rzekłszy Kmicic począł się ręką gładzić po czuprynie.
- Próbowaliście podchodzić? Jak daleko wypadają za wami?
- Na staje, dwa... dalej nie chcÄ….
- Trzeba będzie coś obmyślić! - powtórzył Kmicic.
Lecz tej nocy nic już nie obmyślił. Za to nazajutrz podjechał z Tatary pod obóz, leżący
między Suchowolem a Janowem, i rozpoznał, że Akbah-Ułan przesadzał mówiąc, że piechota
okopała się z tej strony, były tam bowiem tylko szańczyki, nic więcej. Można się było z
nich długo bronić, zwłaszcza przeciw Tatarom, którzy nieskoro szli wprost na ogień do
ataku, ale nie można było myśleć o wytrzymaniu jakiegokolwiek oblężenia.
?Gdybym miał piechotę - pomyślał Kmicic - poszedłbym na dym..."
Lecz o sprowadzeniu piechoty trudno było i marzyć, bo naprzód, pan Sapieha sam nie miał
jej do zbytku, po wtóre, czasu na ściągnięcie jej brakło.
Kmicic podjechał tak blisko, iż piechurowie Bogusławowi poczęli do niego ognia dawać,
lecz on nie zważał na to, jeździł między kulami, rozpatrywał się, oglądał, a Tatarowie,
choć na ogień mniej wytrzymali, musieli mu dotrzymywać kroku. Potem zasię wypadła jazda i
zajechała go z boku. On umknął się, poszedł trzy tysiące kroków i wraz ku nim zawrócił.
Lecz oni zwrócili także z miejsca ku szańczykom. Na próżno Tatarowie wypuścili za nimi
chmurę strzał. Spadł tylko jeden człek z konia, a i to zabrali go i ponieśli.
Kmicic w powrocie, zamiast jechać wprost do Suchowola, rzucił się ku zachodowi i dotarł
do Kamionki.
Bagnista rzeka rozlała szeroko, bo wiosna była nad podziw w wody obfita. Kmicic popatrzył
na rzekę, rzucił w wodę kilkanaście pokruszonych gałązek, aby bystrość prądu wymiarkować,