- Idę! - wrzasnął Głowbicz. - Niech żyje król!
- Niech żyje! -odpowiedziało pięćdziesiąt głosów i pięćdziesiąt szabel błysnęło
jednocześnie.
- Na koń Sorokę! -zakomenderował znowu Kmicic.
Byli tacy, którzy opierać się chcieli, lecz na widok gołych szabel umilkli. Jeden
wszelako zawrócił konia i znikł po chwili z oczu. Pochodnie zgasły. Ciemność ogarnęła
wszystkich.
- Za mną! - rozległ się głos Kmicica.
I kłąb ludzi bezładny ruszył z miejsca, potem wyciągnął się w długiego węża.
Ujechawszy dwie lub trzy staje, trafili na straże piechurów, których większe masy
zajmowały brzeźniak leżący z Iewej strony.
- Kto idzie? -ozwały się głosy.
- GÅ‚owbicz z podjazdem!
- Hasło?
- TrÄ…by!
- Przechodź!
I przejechali nie spiesząc się zbytnio; następnie puścili się rysią.
- Soroka! - rzekł Kmicic.
- Wedle rozkazu! -ozwał się obok głos wachmistrza.
Kmicic nie mówił nic więcej, tylko wyciągnąwszy rękę, wsparł dłoń na głowie wachmistrza -
jakby się chciał przekonać, czy jedzie obok.
Źołnierz przycisnął w milczeniu tę dłoń do ust.
Wtem ozwał się Głowbicz z drugiego boku:
- Wasza miłość! dawnom to chciał uczynić, co teraz czynię.
- Nie pożałujecie!
- Całe życie będę waszej miłości wdzięczny!
- Słuchaj, Głowbicz, czemu to książę was wysłał, nie cudzoziemski regiment, na egzekucję.
- Bo chciał waszą miłość przy Polakach pohańbić. Obcy żołnierz nie zna waszej miłości.
- A mnie nic nie miało się stać?
- Waszej miłości miałem rozkaz powrozy rozciąć. Gdyby zaś wasza miłość porwała się do
obrony Soroki, mieliśmy ją przed księcia dostawić po ukaranie.
- Więc i Sakowicza chciał poświęcić - mruknął Kmicic.
Tymczasem w Janowie książę Bogusław, zmożon febrą i dziennym trudem, spać już poszedł. Ze
snu głębokiego rozbudził go rejwach przed kwaterą i pukanie do drzwi.
- Wasza książęca mość! wasza książęca mość! - wołało kilka głosów.
- Śpi! nie budzić - odpowiadali paziowie.
Lecz książę siadł na łożu i krzyknął:
- Światła!
Wniesiono światło, jednocześnie z nim wszedł oficer służbowy.