Nagle otworzyły się drzwi do przysionka. Wszedł oficer, dawny znajomy Kmicica z Birż, i
ośmiu żołnierzy, czterech z muszkietami, czterech bez strzelb, tylko przy szablach.
- Mości pułkowniku, powstań waszmość! - rzekł grzecznie oficer.
Kmicic popatrzył na niego błędnie.
- Głowbicz... -rzekł poznając oficera.
- Mam rozkaz -odparł Głowbicz - związać waszej mości ręce i wyprowadzić za Janów. Na czas
to wiązanie, później odjedziesz wasza mość wolno... Dlatego proszę waszej mości nie
stawiać oporu...
- Wiąż! - odrzekł Kmicic.
I pozwolił się bez oporu skrępować. Ale nóg mu nie wiązano. Oficer wyprowadził go z
komnaty i wiódł piechotą przez Janów. Za czym szli jeszcze z godzinę. Po drodze
przyłączyło się kilku jezdnych. Kmicic słyszał, że rozmawiają po polsku, Polacy bowiem,
którzy jeszcze służyli u Bogusława, znali wszyscy nazwisko Kmicica i dlatego najciekawsi
byli, co się z nim stanie. Orszak minął brzeźniak i znalazł się w pustym polu, na którym
ujrzał pan Andrzej oddział lekkiej polskiej chorągwi Bogusławowej.
Źołnierze stali szeregiem w kwadrat, w środku był majdan, na nim dwóch tylko piechurów
trzymajÄ…cych konie, ubrane w szleje, i kilkunastu ludzi z pochodniami.
Przy ich blasku ujrzał pan Andrzej pal świeżo zaostrzony, leżący poziomo i przymocowany
drugim końcem do grubego pnia drzewa.
Kmicica mimo woli dreszcze przeszły.
?To dla mnie -pomyślał - końmi mnie każe na pal nawlec... Dla zemsty Sakowicza poświęca!"
Lecz mylił się, pal przeznaczony był przede wszystkim dla Soroki.
Przy migocących płomykach dojrzał pan Andrzej samego Sorokę; stary żołnierz siedział tuż
obok pnia na zydlu bez czapki i ze skrępowanymi rękoma, pilnowany przez czterech
żołnierzy. Jakiś człek, ubrany w półkożuszek bez rękawów, podawał mu w tej chwili
gorzałkę w płaskim kubku, którą Soroka pił dość chciwie. Wypiwszy splunął, a że w tej
właśnie chwili postawiono Kmicica między dwoma konnymi w pierwszym szeregu, więc
żołnierzysko dojrzał go, zerwał się z zydla i wyprostował się jakby na paradzie wojskowej.
Przez chwilę patrzyli na się obaj. Soroka twarz miał dość spokojną i zrezygnowaną,
poruszał tylko szczękami, jak gdyby żuł.
- Soroka... -jęknął wreszcie Kmicic.
- Wedle rozkazu! -odpowiedział żołnierz.
I znowu nastało milczenie. Cóż mieli mówić w takiej chwili ! Wtem oprawca, który podawał
poprzednio Soroce wódkę, zbliżył się do niego.
- No, stary - rzekł - czas na cię.
- A prosto nawłóczcie!
- Nie bój się.
Soroka nie bał się, ale gdy uczuł na sobie ramię oprawcy, począł sapać szybko i głośno,
nareszcie rzekł: