birżańskich Radziwiłłów, po trochu ze strachu przed Kmicicem, bo opornych karał bezmiary.
Więc siły jego rosły, Bogusławowe topniały.
Do tego sam Bogusław istotnie był chory, a chociaż w sercu tego człowieka nigdy troska
nie zagnieździła się na długo i choć astrologowie, którym wierzył ślepo, przepowiedzieli
mu w Prusach, iż osoby jego nic złego w tej wyprawie nie spotka, przecie ambicja jego,
jako wodza, cierpiała nieraz srodze. On, którego imię, jako wodza, powtarzano z podziwem
w Niderlandach, nad Renem i we Francji, bity był w tych zapadłych lasach przez
niewidzialnego nieprzyjaciela codziennie i bez bitwy zwyciężony.
Była przy tym w tym pościgu taka niezwykła zawziętość i przechodząca zwykłą wojenną miarę
natarczywość, że Bogusław z wrodzoną sobie bystrością odgadł po kilku dniach, że ściga go
jakiś nieubłagany wróg osobisty. Dowiedział się łatwo nazwiska: Babinicz, bo powtarzała
je cała okolica, ale nazwisko owe było mu obce. Niemniej rad był poznać osobę i przez
drogę w czasie pościgu urządzał dziesiątki i setki zasadzek. Zawsza na próżno! Babinicz
umiał ominąć potrzask i zadawał klęskę tam, gdzie go się najmniej spodziewano.
Aż wreszcie oba wojska stoczyły się w okolicy Sokółki, Bogusław znalazł tam istotne
posiłki pod wodzą von Kyritza, który, nie wiedząc poprzednio, gdzie książę się obraca,
zaszedł do Janowa. Tam też miał się rozstrzygnąć los Bogusławowej wyprawy.
Kmicic pozamykał szczelnie wszystkie drogi wiodące z Janowa do Sokółki, Koryczyna,
Kuźnicy i Suchowola. Okoliczne lasy, łozy i chaszcze zajmowali Tatarzy. List nie mógł
przejść, żaden wóz z żywnością dojść - samemu więc Bogusławowi pilno było do bitwy, póki
jego wojska ostatniego janowskiego suchara nie zjedzÄ….
Lecz jako człek bystry i wszelakich intryg świadomy, postanowił próbować wpierw układów.
Nie wiedział jeszcze, że pan Sapieha w tego rodzaju praktykach o wiele go rozumem i
biegłością przenosił. Przyjechał więc do Sokółki od imienia Bogusława pan Sakowicz,
podkomorzy i starosta oszmiański, dworzanin jego i przyjaciel osobisty. Przywiózł on ze
sobÄ… listy i moc zawarcia pokoju.
Ów pan Sakowicz, człek możny, który później do senatorskich godności doszedł, bo został
wojewodą smoleńskim i podskarbim Wielkiego Księstwa, był tymczasem jednym ze
słynniejszych kawalerów na Litwie, a słynął zarówno z męstwa, jak i z urody. Wzrostu
średniego, włos na głowie i brwiach miał czarny jak skrzydło krucze, oczy zaś miał
bladoniebieskie, patrzące z dziwną i niewypowiedzianą zuchwałością, tak że Bogusław
mawiał o nim, iż oczyma jakoby obuszkiem uderza. Nosił się z cudzoziemska, który strój z
podróży odbywanych wraz z Bogusławem przywiózł: mówił on prawie wszystkimi językami; w
bitwie zaś rzucał się w największy wir tak szalenie, iż go pomiędzy przyjaciółmi
?straceńcem" nazywano.
Lecz dzięki olbrzymiej sile i przytomności wychodził zawsze cało. Opowiadano o nim, że
karocę w biegu, chwyciwszy za tylne koła, zatrzymywał; pić mógł bez miary. Połykał kwartę
śliwek na wódce, po czym był tak trzeźwy, jakby nic w usta nie brał. Z ludźmi nieużyty,
dumny, zaczepny, w Bogusławowym ręku miękł jak wosk. Obyczaje miał polerowne i chociażby