dworzan, prócz pokojowców, którzy mu jeść nosili, do siebie nie puszczając. Słyszano też,
iż klął po francusku, co czynił tylko wówczas, gdy był w najwyższej pasji.
Powoli jednak uspokoiła się ta burza. Przez czwarty i piąty dzień bardzo był jeszcze pan
starosta milczący; żuł coś w sobie i za wąs szarpał! aż dopiero w tydzień będąc już wcale
wesołym i podpiwszy trochę przy stole, począł nagle wąs kręcić, nie szarpać, i ozwał się
do księżnej Gryzeldy:
- Pani siostro, wiesz, że mi nie brak przezorności... Wystawiłem też umyślnie parę dni
temu na próbę owego szlachcica, który Anusię zabrał, i mogę cię upewnić, że ją wiernie do
rąk pana Sapieżyńskich dowiezie.
I zdaje się, że już w miesiąc później zwrócił pan starosta serce gdzie indziej, a prócz
tego był całkiem i sam przekonany, że co się stało, stało się z jego wolą i wiedzą.
tom II
Rozdział XXXVI
Województwo lubelskie w znacznej części, a podlaskie niemal zupełnie, było w ręku
polskim, to jest konfederacji i sapieżyńskim. Ponieważ król szwedzki bawił ciągle w
Prusach, gdzie z elektorem traktował, Szwedzi więc nie czując się bardzo na siłach wobec
ogólnego powstania, które wzmagało się z każdą chwilą, nie śmieli się wychylać z miast i
zamków, a mniej jeszcze przechodzić Wisłę, poza którą siły polskie były największe.
Pracowano więc w owych dwóch województwach nad utworzeniem znacznego i porządnego wojska,
które by się z regularnym szwedzkim żołnierzem mierzyć mogło. Po miastach powiatowych
ćwiczono piechotę, a ponieważ chłopi w ogóle chwycili za broń, zatem i ludzi nie brakło,
trzeba było tylko ująć w kluby i w regularną komendę owe kupy niesforne, często dla
własnego kraju niebezpieczne.
Zajmowali się tym rotmistrze powiatowi. Obok tego król wydał mnóstwo listów zapowiednich
starym i doświadczonym żołnierzom, zaciągi szły więc we wszystkich ziemiach, a że ludzi
wojennych w tych stronach nie brakło, tworzyły się więc chorągwie jazdy bardzo
doskonałej. Jedne szły za Wisłę, podsycać wojnę z tamtej strony, drugie do pana
Czarnieckiego, trzecie do pana Sapiehy. Takie mnóstwo rąk chwyciło za broń, że wojsko
Jana Kazimierza już było od szwedzkiego liczniejsze.
Kraj, nad którego słabością zdumiewała się niedawno cała Europa, dawał teraz przykład
siły, której nie domyślali się w nim nie tylko nieprzyjaciele, ale nawet własny król,
nawet ci, których wierne serce rozdzierało się przed kilku miesiącami z bólu i
desperacji. Znajdowały się pieniądze, zapał, męstwo; najbardziej zrozpaczone dusze
ogarniało przekonanie, iż nie masz takiego położenia, takiego upadku, takiej słabości, z
której by nie było ratunku, i że tam, gdzie się dzieci rodzą, tam otucha umrzeć nie może.
Kmicic szedł naprzód bez przeszkód, zbierając po drodze niespokojne duchy, które chętnie
przystawały do czambułku w tej nadziei, że na współkę z Tatary najwięcej zażyją krwi i
grabieży. Tych w rządnych i sprawnych żołnierzy łatwo zamieniał, bo miał ten dar, iż
strach a posłuch budził w podwładnych. Witano go po drodze radośnie, a to z powodu