- Jazda! -powtórzył Kmicic.
- Co tam? - spytała znów Anusia.
- Nie pojedziem ni kroku dalej, nim rozkazu nie obaczę! - rzekł stanowczo oficer.
- Rozkazu nie obaczysz, bo nie tobie go przysłano!
- Skoro waszmość słuchać go nie chcesz, to ja go wykonam... Ruszajże sobie tedy waszmość
z Bogiem do Krasnegostawu i bacz, ażebyśmy czego nie przyłożyli na drogę, a my z panną
wracamy.
Pan Kmicic tego tylko chciał, aby oficer wyznał, iż wie, co jest w rozkazie; okazało się
bowiem z tego z zupełną pewnością, że cała sprawa jest z góry ułożonym podstępem.
- Ruszaj z Bogiem! -powtórzył groźnie już oficer.
I w tej chwili rajtarzy powydobywali bez komendy szable z pochew.
- O takie syny! nie do Zamościa chcielibyście dziewkę wieźć, jeno gdzieś na uboczu
osadzić, aby starosta swobodnie żądzom swym cugle mógł popuszczać. Aleście na
mÄ…drzejszego trafili!
To rzekłszy wypalił w górę z pistoletu.
Na ów odgłos w głębiach lasu rozległ się wrzask straszliwy, jak gdyby wystrzał zbudził
całe stada wilków śpiące w pobliżu. Wycie ozwało się z przodu, z tyłu, z boków,
jednocześnie rozległ się tętent koni, chrupot gałęzi łamanych pod kopytami i na trakcie
zaczerniały kupy jeźdźców, które się zbliżały z nieludzkim wyciem i piskiem.
- Jezus! Maria! Józef! - wołały przerażone niewiasty w kolasce.
Tymczasem Tatarzy dopadli chmurą, lecz Kmicic wstrzymał ich trzykrotnym okrzykiem, sam
zaś zwrócił się do przerażonego oficera i chełpić się począł:
- Poznaj, na kogoś trafił... Pan starosta na dudka chciał mnie wystrychnąć, ślepe
instrumentum ze mnie uczynić... A tobie rajfurską funkcję powierzył, której się dla łaski
pańskiej podjąłeś, panie oficyjerze. Kłaniajże się od Babinicza panu staroście i powiedz
mu, że dziewka dojedzie bezpiecznie do pana Sapiehy!
Oficer potoczył naokoło przelękłym wzrokiem i ujrzał dzikie twarze patrzące ze
straszliwym łakomstwem na niego i na rajtarów. Znać było, że czekają tylko jednego
wyrazu, ażeby rzucić się na nich i porozrywać w sztuki.
- Wasza miłość uczyni, co zechce, bo z przemocą nie wskóramy - odrzekł drżącym głosem -
ale pan starosta potrafi się pomścić. Kmicic rozśmiał się.
- Niechże na tobie się mści, bo gdyby nie to, żeś się zdradził, gdybyś nie okazał, że
wiesz z góry, co jest w rozkazie, i nie przeciwił się dalszej jeździe, to byś mnie nie
przekonał o zasadzce i dziewkę zaraz bym w Krasnostawie oddał. Powiedzże i to panu
staroście, by mądrzejszych od cię rajfurami swymi kreował.
Spokojny ton, z jakim pan Kmicic to mówił, upewnił nieco oficera, przynajmniej pod tym
względem, iż ani jemu, ani rajtarom śmierć nie grozi, więc odetchnął Iżej i rzekł:
- Mamyż z niczym wracać do Zamościa?
A Kmicic: