- Szwedów przecie nie ma z tej strony Wisły.
- Są, psiajuchy, w Lublinie! Nieprawda, że wyszli. Szczerze waszmości radzę, nie
wyprawiaj naprzód Tatarów, bo w większej kupie zawsze bezpieczniej.
- Szkoda, żeś mi waćpan wprzód tego nie mówił. Jeden mam język w gębie i raz danego
rozkazu nie cofam.
Jakoż nazajutrz Tatarzy ruszyli naprzód. Kmicic miał zaś jechać pod wieczór, tak aby na
pierwszy nocleg stanąć w Krasnymstawie. Tymczasem wręczono mu dwa listy do pana Sapiehy:
jeden od księżnej, drugi od pana starosty. Kmicic miał wielką ochotę otworzyć ten
ostatni, jednak nie śmiał, natomiast przejrzawszy go pod światło, przekonał się, że w
środku jest czysty papier. Odkrycie to upewniło go ostatecznie, że i dziewczyna, i listy
mają mu być w drodze odebrane.
Tymczasem przyszło stado z Perespy i pan starosta obdarzył młodego rycerza nad podziw
pięknym bachmacikiem, którego on z wdzięcznością przyjął myśląc sobie w duszy, że dalej
na nim zajedzie, niż się pan starosta spodziewa. Myślał także o swoich Tatarach, którzy
już musieli w lasach zapaść, i śmiech pusty go brał. Chwilami znów burzył się w duszy i
obiecywał sobie dać panu staroście dobrą naukę.
Nadszedł wreszcie czas obiadu, który upłynął bardzo posępnie. Anusia miała czerwone oczy;
oficerowie milczeli głucho, jeden pan starosta był wesół i kazał dolewać w kielichy,
które Kmicic spełniał jeden za drugim. Lecz gdy nadeszła pora odjazdu, niewiele osób
żegnało odjeżdżających, gdyż pan starosta powyprawiał oficerów po służbie.
Anusia padła do nóg księżnie i długo nie można jej było oderwać, sama zaś księżna miała w
twarzy niepokój widoczny. Może i wyrzucała sobie po cichu, iż pozwoliła na odjazd wiernej
służki, wśród takich czasów, w których nietrudno było o przygodę. Lecz głośny płacz
Michała, który, trzymając pięści przy oczach, buczał jak żak szkolny, utwierdził dumną
panią w przekonaniu, iż trzeba dalszym skutkom młodocianego afektu zapobiec. Wreszcie
uspokajała się i tą nadzieją, że w rodzinie sapieżyńskiej znajdzie dziewczyna opiekę,
bezpieczeństwo i wreszcie ową wielką fortunę mającą jej los na resztę życia zabezpieczyć.
- Waścinej cnocie, męstwu i honorowi ją powierzam - rzekła raz jeszcze księżna do Kmicica
- a waćpan pamiętaj, iżeś mi zaprzysiągł, jako ją bez szwanku do pana Sapiehy
odprowadzisz.
- Jako szkło będę wiózł, a w potrzebie pakułami obwinę, żem zaś parol dał, to chyba
śmierć mi go dochować przeszkodzi -odrzekł rycerz.
I podał ramię Anusi, ona zaś zła była na niego, bo wcale na nią nie patrzył i dość lekko
traktował, więc podała mu rękę bardzo dumnie, odwracając wzrok i głowę w inną stronę.
Źal jej było odjeżdżać i strach ją teraz brał, ale cofać się było już za późno. Nadeszła
chwila, siedli więc, ona do karetki ze starą sługą, panną Suwalską, on na koń i ruszyli.
Dwunastu rajtarów niemieckich otaczało kolaskę i wóz z Anusinymi łubami. Gdy wreszcie
skrzypnęły brony w Warszawskiej bramie i rozległ się turkot kół po zwodzonym moście,
Anusia uderzyła w płacz głośny.