tym uczuciem.
W pierwszej chwili zdumiała ją nagła zgoda pana starosty na wyjazd Anusi; obecnie
przestała o tym myśleć, tak dalece całą jej duszę zajęło grożące niebezpieczeństwo.
Rozmowa z synem, który bladł i drżał przed nią, a wprzód, nim się do czego przyznał, już
począł łzy wylewać, utwierdziła ją w mniemaniu, że bezpieczeństwo jest groźne.
Jednakże nie od razu przezwyciężyła skrupuły sumienia i dopiero gdy Anusia, której
chciało się nowy świat i nowych ludzi zobaczyć, a może i pobałamucić pięknego kawalera,
przypadła jej do nóg z prośbą o pozwolenie, księżna nie znalazła dość siły, by go jej
odmówić.
Anusia zalewała się wprawdzie łzami na myśl rozłąki ze swą panią i matką, ale dla
sprytnej dziewczyny było zupełnie jasne, że prosząco rozłąkę oddala tym samym od siebie
wszelkie podejrzenia, jakoby w jakichś z góry powziętych celach bałamuciła młode
książątko lub też samego pana starostę.
Księżna Gryzelda chcąc się przekonać, czy nie ma jakiej zmowy między bratem starostą a
Kmicicem, kazała temu ostatniemu stawić się przed sobą. Przyrzeczenie pana starosty, że
nie ruszy się z Zamościa, uspokoiło ją wprawdzie znacznie, chciała jednak poznać bliżej
człowieka, który miał dziewczynę przeprowadzać.
Rozmowa z Kmicicem uspokoiła ją zupełnie.
Młodemu szlachcicowi patrzyła z siwych oczu taka szczerość i prawda, że niepodobna było o
niej wątpić. Przyznał się od razu, że w innej zakochany i przeto do bałamuctwa nie ma ni
chęci, ni głowy. Wreszcie dał parol kawalerski, iż dziewczynę obroni przed wszelką
przygodą, chybaby sam pierwej głową nałożył.
- Do pana Sapiehy ją odwiozę bezpiecznie, gdyż starosta powiadał, że nieprzyjaciel z
Lublina ustąpił... Ale potem nie chcę nic o niej wiedzieć... I nie dlatego, abym
powolnych służb dla waszej książęcej mości miał się wzdragać, bo dla wdowy po największym
wojowniku i chwale całego narodu gotowem zawsze krew przelać... AIe że mam tam swoje
ciężkie sprawy, z których nie wiem, czyli skórę całą wyniosę.
- Nie chodzi też o nic więcej - odrzekła księżna - jeno byś ją do pana Sapieżyńskich rąk
oddał, a pan wojewoda uczyni to dla mnie, iż dalszej nad nią opieki nie odmówi.
Tu wyciągnęła mu rękę, którą on ze czcią największą ucałował; ona zaś rzekła jemu na
pożegnanie.:
- Czuwaj, panie kawalerze, czuwaj! I tym się nie ubezpieczaj, że kraj od nieprzyjaciela
wolny.
Ostatnie słowa zastanowiły Kmicica, lecz nie miał czasu nad nimi rozmyślać, bo wkrótce
ułapił go pan starosta.
- Cóż, mości rycerzu - rzekł wesoło - największą ozdobę z Zamościa mi wywozisz?
- Ale z wolą pańską - odpowiedział Kmicic.
- Pilnujże jej dobrze. Łakomy to specjał! Gotów ci ją kto odbić!
- A niech jeno popróbuje! O wa! Dałem parol kawalerski księżnej pani, a u mnie parol