Więc niepokój ogarniał ją, czasem luby, a czasem przykry, i dusza jej ciągle zadawała
sobie pytania, na które nie było odpowiedzi, a raczej dopiero miała nadejść z pól
dalekich. Więc pierwsze pytanie było: zali on z dobrej woli ją zaślubi i gotowością na
jej gotowość do kochania odpowie? W owych czasach układy rodzicielskie o małżeństwo
dzieci bywały rzeczą
zwykłą, a dzieci choćby po śmierci rodziców, związane pod błogosławieństwem, dotrzymywały
najczęściej układu. W samym więc zaswataniu jej nie widziała panienka nic nadzwyczajnego,
ale że dobra wola nie zawsze z obowiązkiem chodzi w parze, więc i ta troska obciążyła
płową główkę panny: ?Czy on mnie pokocha?" I potem już stado myśli opadło ją, jak stado
ptastwa opada drzewa samotnie na rozległych polach stojące: ?Ktoś ty jest? jakiś jest?
Źyw chodzisz po świecie? czy może już gdzie tam poległeś?... Dalekoś ty? czy blisko?..."
Otwarte serce panny, jak drzwi otwarte na przyjęcie miłego gościa, mimo woli wołało ku
dalekim stronom, ku lasom i polom śnieżnym, nocą przykrytym: ?Bywaj, junaku! bo nie masz
nic gorszego w świecie nad oczekiwanie!"
Wtem jakby w odpowiedź wołaniu, z zewnątrz, właśnie z owych śnieżnych dalekości nocą
pokrytych, doszedł głos dzwonka.
Panna drgnęła, lecz oprzytomniawszy wnet przypomniała sobie, że to z Pacunelów przysyłano
każdego prawie wieczora do apteczki po leki dla młodego pułkownika; myśl tę potwierdziła
panna Kulwiecówna mówiąc:
- To od Gasztowtów po driakiew.
Nieregularny głos dzwonka targanego przy dyszlu brzmiał coraz wyraźniej; na koniec ucichł
nagle, widocznie sanki zatrzymały się przed domem.
- Obacz, kto przyjechał - rzekła panna Kulwiecówna do obracającego żarna Źmudzina.
Źmudzin wyszedł z czeladnej, lecz po małej chwili pojawił się z powrotem i biorąc znów za
drąg od żaren rzekł z flegmą:
- Panas Kmitas.
- A słowo stało się ciałem! - wykrzyknęła panna Kulwiecówna.
Prządki zerwały się na równe nogi;. kądziele i wrzeciona pospadały na ziemię.
Panna Aleksandra wstała także; serce jej biło jak młotem, na twarz występowały rumieńce,
a po nich bladość; ale odwróciła się umyślnie od komina, żeby wzruszenia nie okazać.
Wtem we drzwiach pojawiła się wyniosła jakaś postać w szubie i czapce futrzanej na
głowie. Młody mężczyzna postąpił na środek izby i poznawszy, że się znajduje w czeladnej,
spytał dźwięcznym głosem, nie zdejmując czapki :
- Hej! a gdzie to wasza panna?
- Jestem -odpowiedziała dość pewnym głosem Billewiczówna.
Usłyszawszy to przybyły zdjął czapkę, rzucił ją na ziemię i skłoniwszy się rzekł:
- Jam jest Andrzej Kmicic.
Oczy panny Aleksandry spoczęły błyskawicą na twarzy Kmicica, a potem znów wbiły się w
ziemię; przez ten czas jednak zdołała panienka dojrzeć płową jak żyto, mocno podgoloną