- Bagadyr! Bagadyr! Bagadyr!
Pan Kmicic tymczasem nałożył na głowę kołpak Subaghaziego, wyciągnął zielony piernacz,
który aż dotąd umyślnie trzymał za plecami, za pas wetknięty i rzekł:
- Patrz tu, rabie! i tu!
- Ałła! - ozwał się przerażony Ułan.
- I tu ! - dodał Kmicic wydobywając sznur z kieszeni.
Lecz Akbah-Ułan leżał już u jego nóg i bił czołem.
W godzinę później Tatarzy wyciągnęli się długim wężem po drodze wiodącej ze Lwowa ku
Wielkim Oczom, a Kmicic siedząc na dzielnym cisawym koniu, którego król mu podarował,
oganiał czambuł, jak pies owczarski ogania owce. Akbah-Ułan spoglądał na młodego junaka z
przestrachem i podziwieniem.
Tatarzy, znawcy ludzi wojennych, odgadli na pierwszy rzut oka, że pod tym wodzem nie
zbraknie im krwi i łupu, więc szli ochotnie, ze śpiewaniem i graniem.
Kmicicowi zaś serce rosło, gdy patrzył na owe postacie, podobne do zwierząt leśnych, bo
przybrane w kożuchy i wielbłądzie kaftany wełną do góry. Fala dzikich głów kołysała się
pod miarę końskich ruchów, on zaś liczył je i rozmyślał, co będzie można z taką potęgą
przedsięwziąść.
?Osobliwszyż to komunik - myślał sobie - i tak mi się wydaje, jakobym stadu wilków
przywodził, ale z takimi właśnie można przejść całą Rzeczpospolitę i całe Prusy
przetratować. Czekajże, książę Bogusławie!"
Tu chełpliwe myśli poczęły mu napływać do głowy, gdyż do chełpliwości wielce był skłonny.
- Bóg dał człeku obrotność - mówił sobie. - Wczora miałem jeno dwu Kiemliczów, a dziś
czterysta koni za mną człapie. Niech jeno taniec rozpocznę, będę miał tysiąc albo i dwa
takich hultajów, żeby się ich i dawni kompanionowie nie powstydzili... Czekajże, książę
Bogusławie!
Lecz po chwili dla uspokojenia sumienia dodał:
- A przy tym ojczyźnie i majestatowi znacznie usłużę...
I wpadł w wyborny humor. Bawiło go też niezmiernie i to, że szlachta, Źydzi, chłopi,
nawet większe kupki pospolitego ruszenia nie mogły się oprzeć w pierwszej chwili
przerażeniu na widok jego wojska. A była mgła, bo odwilż przesyciła wilgotnym tumanem
powietrze. Więc coraz to się zdarzało, że ktoś nadjeżdżał blisko i nagle postrzegłszy,
kogo ma przed sobą, wykrzykiwał:
- Słowo stało się ciałem!
- Jezus, Maria, Józef!
- Tatarzy! orda!
Lecz Tatarzy mijali spokojnie bryki, wozy ładowne, stada koni i przejeżdżających. Inaczej
by było, gdyby wódz pozwolił, ale samowolnie nic przedsięwziąść nie śmieli, bo na własne
oczy patrzyli przy wyruszeniu, jako temu wodzowi sam Akbah-Ułan strzemię trzymał.
Tymczasem Lwów już zniknął w dali za mgłami. Tatarzy przestali śpiewać i czambuł poruszał