Nagle stało się coś strasznego. Błysnęła naprzód okropna jasność; zdawało się, że świat
cały w ogień się zmienił, a jednocześnie niemal rozległ się taki huk, jakoby ziemia
zapadała się pod zamkiem. Zachwiały się ściany, pułap zarysował się z przeraźliwym
trzaskiem, okna wszystkie runęły na podłogę i szkło szyb rozbiło się w setne okruchy.
Przez puste otwory okien wdarły się w tej chwili tumany śniegu i wicher począł wyć ponuro
w kÄ…tach sali.
Wszyscy ludzie, w komnacie będący, padli twarzami na ziemię, wszyscy oniemieli ze strachu.
Podniósł się pierwszy Charłamp i zaraz spojrzał na trupa wojewody; ale trup leżał równo,
spokojnie, jeno obrazek złocisty przechylił się mu nieco w rękach.
Charłamp odetchnął. Poprzednio był pewien, że to hurma szatanów wdarła się do sali po
ciało książęce.
- Słowo stało się ciałem! - rzekł - to Szwedzi musieli wysadzić prochami wieżę i siebie...
Lecz z zewnątrz nie dochodził żaden odgłos. Widocznie wojska sapieżyńskie stały w niemym
podziwie albo może w obawie, że cały zamek jest podminowany i że prochy kolejno wybuchać
będą.
- Dorzućcie do ognia! - rzekł pacholętom Charłamp.
I znów komnata zapłonęła jaskrawym, migotliwym światłem. Naokoło trwała cisza śmiertelna,
jeno ogień syczał, jeno wicher wył i śnieg walił coraz większy przez puste okna.
Aż nareszcie zabrzmiały zmieszane głosy, potem rozległ się brzęk ostróg i tupot licznych
kroków; drzwi od sali otworzyły się na roścież i żołnierze wpadli do środka.
Uczyniło się jasno od gołych szabel i coraz to więcej postaci rycerskich, przybranych w
hełmy, kapuzy, kołpaki, tłoczyło się przeze drzwi. Wielu niosło w rękach latarnie i ci
świecili nimi, postępując ostrożnie, chociaż w komnacie widno było i tak od ognia.
Na koniec z tłumu wyskoczył mały rycerz, cały w szmelcowanej zbroi, i krzyknął:
- Gdzie wojewoda wileński?
- Tu ! - rzekł Charłamp ukazując na ciało leżące na sofie.
Pan Wołodyjowski spojrzał i rzekł:
- Nie żyje!
- Nie żyje! nie żyje! - poszedł głos z ust do ust. - Nie żyje zdrajca i sprzedawczyk!
- Tak jest - rzekł ponuro Charłamp. - Ale jeśli sponiewieracie ciało jego i na szablach
je rozniesiecie, źle uczynicie, bo Najświętszej Panny przed skonem wzywał i jej
konterfekt w ręku dzierży!
Słowa te wielkie uczyniły wrażenie. Krzyki umilkły.
Natomiast żołnierze poczęli się zbliżać, obchodzić sofę i przypatrywać się
nieboszczykowi. Ci, którzy mieli latarnie, świecili mu nimi w oczy, a on leżał olbrzymi,
posępny, z hetmańskim majestatem w twarzy i zimną powagą śmierci.
Źołnierze przychodzili kolejno, a między nimi i starszyzna. Zbliżył się więc Stankiewicz
i dwaj Skrzetuscy, i Horotkiewicz, i Jakub Kmicic, i Oskierko, i pan Zagłoba.
- Prawda jest!... -rzekł cichym głosem pan Zagłoba, jakby bał się zbudzić księcia. -