coraz bardziej, kto przeciw niej grzeszył - upadał.
?Więc nie wolno myśleć nikomu - mówił sobie książę - ni o wyniesieniu własnym, ni rodu
swego, jeno żywot, siły i miłość trzeba jej ofiarować?"
Ale dla niego było za późno, bo już nie miał nic do ofiarowania, bo już nie miał przed
sobą przyszłości, chyba pozagrobową, na której widok drżał.
Od chwili oblężenia Częstochowy, gdy jeden krzyk straszny wyrwał się z piersi
niezmiernego kraju, gdy jakoby cudem znalazła się w nim jakaś dziwna, do tej pory
zapoznawana i niepojęta siła -gdy nagle, rzekłbyś: tajemnicza pozaświatowa ręka podniosła
się w jego obronie, nowe zwątpienie wżarło się w duszę książęcą, bo nie mógł opędzić się
strasznym myślom, że Bóg stoi przy tamtej sprawie i przy tamtej wierze.
A gdy takie myśli huczały mu w głowie, wtedy o swojej własnej wierze wątpił i wówczas
rozpacz jego przechodziła nawet miarę jego grzechów. Ziemski upadek, duszy upadek,
ciemność, nicość - oto do czego doszedł i czego się dosłużył, służąc sobie.
A jednak jeszcze w początkach wyprawy z Kiejdan na Podlasie pełen był nadziei. Sapieha,
nierównie gorszy wódz, bił go wprawdzie w polu, resztki chorągwi go opuszczały, lecz
krzepił się myślą, że lada dzień nadciągnie mu w pomoc Bogusław. Przyleci to młode orlę
radziwiłłowskie na czele pruskich, luterskich zastępów, które śladem litewskich chorągwi
do papieżników nie przejdą, a wówczas zgniotą we dwóch Sapiehę, zetrą jego siły, zetrą
konfederatów i położą się na trupie Litwy, jako dwa Iwy na trupie łani, i samym rykiem
odstraszą tych, którzy by im chcieli ją wydrzeć.
Lecz czas płynął, siły Janusza topniały; nawet cudzoziemskie regimenty przechodziły do
groźnego Sapiehy; upływały dnie, tygodnie, miesiące, a Bogusław nie nadchodził.
Na koniec rozpoczęło się oblężenie Tykocina.
Szwedzi, których garść przy Januszu została, bronili się bohatersko, bo straszliwymi
okrucieństwy poprzednio się zmazawszy, wiedzieli, że nawet poddanie się nie ochroni ich
przed mściwą ręką Litwinów. Książę w początkach oblężenia jeszcze miał nadzieję, że w
ostatnim razie może sam król szwedzki ruszy mu na odsiecz, a może pan Koniecpolski, który
na czele sześciu tysięcy koronnej jazdy przy Karolu się znajdował. Lecz próżno się
spodziewał. Nikt o nim nie myślał, nikt z pomocą nie nadciągał.
- Bogusławie! Bogusławie! - powtarzał książę chodząc po tykocińskich komnatach - jeśli
brata nie chcesz ratować, to ratuj przynajmniej Radziwiłła!...
Wreszcie, w ostatniej rozpaczy, postanowił książę Radziwiłł uczynić krok, na który srodze
oburzała się jego duma: to jest błagać o ratunek księcia Michała z Nieświeża.
List jego przejęli jednak w drodze sapieżyńscy ludzie, zaś wojewoda witebski przesłał
Januszowi w odpowiedzi pismo księcia krajczego, które przed tygodniem sam otrzymał.
Książę Janusz znalazł w nim ustęp głoszący, co następuje:
?Jeśliby W.W. miłościwego pana mego doszły wieści, iż ja krewnemu, księciu wojewodzie
wileńskiemu, w pomoc iść zamierzam, tedy im W. W. pan mój miłościwy nie wierz, albowiem z
tymi ja tylko za jedno trzymam, którzy w wierze ku ojczyźnie i panu naszemu wytrwać, a